Rozdział XIII

450 50 35
                                    


Zgodnie z tym, co przewidywałem, przejście po linie nie dawało mi spokoju. Wciąż odtwarzałem je w pamięci, na nowo przeżywając emocje z tamtego dnia i cierpiąc z powodu autentycznej tęsknoty. Tęsknoty za latami, kiedy większość czasu spędzałem w powietrzu, na linie lub szarfie, robiąc fikołki i inne akrobacje. Dlatego też, nie mogąc się powstrzymać, pod osłoną nocy zakradłem się do namiotu. Miałem ze sobą latarkę, lecz mimo to strach mnie obleciał, kiedy wszedłem do ciemnej konstrukcji. Wszystko wyglądało okropnie, szczególnie dla mnie. Bałem się ciemności, a tutaj było jej sporo i dużo rzeczy, które w mroku wyglądały niczym z nocnych koszmarów. Nie zląkłem się jednak na tyle, aby zrezygnować ze swojego pomysłu.
Odłożyłem latarkę mniej więcej na środku areny i zacząłem krótką rozgrzewkę z takimi samymi ćwiczeniami, jakie robił ze mną kiedyś mój trener. W trakcie uśmiechałem się szeroko, czując podekscytowanie na samą myśl o tym, że znów zaznam tego wspaniałego uczucia. Trener zawsze mawiał, że z akrobatyką jest jak z braniem w żyłę. Ma się po tym niezły odlot, ale i z jednym i z drugim trzeba uważać. Ja niezbyt uważałem i dlatego musiałem skończyć z akrobatyką.
Szybko odgoniłem bolesne wspomnienia i skupiłem się na teraźniejszości. Po rozgrzewce stanąłem pośrodku areny i odetchnąłem, odtwarzając w głowie to, co chcę zrobić. Wpierw spróbowałem salta, które mimo koślawości wyszło. Gorzej było z lądowaniem.

- Ała. - syknąłem, kiedy poślizgnąłem się na macie i uderzyłem plecami o twardą ziemię.

Przez chwilę leżałem, krzywiąc się z bólu, po czym podniosłem się do siadu i z urazą spojrzałem na conversy, których podeszwa miała słabą przyczepność. Zdjąłem je, na nowo oswajając się z bólem, pojawiającym się kiedy jakaś akrobacja nie wyszła. Wbrew pozorom nie wychodziły częściej, niż większość ludzi sądzi. Bolesne upadki były przykrą codziennością, z którą również musiałem się na nowo zmierzyć. Mimo nieprzyjemności postanowiłem spróbować ponownie.
Moja kondycja bardzo kulała po tylu latach siedzenia na dupie, szczególnie że wraz z zakończeniem kariery straciłem jakąkolwiek chęć do ruchu. Od zawsze to uwielbiałem, jednak nie potrafiłem wkręcić się w żaden inny sport. Żadna aktywność nie miała tego ''czegoś'', przez co większość czasu spędzałem w domu. Teraz będę musiał znów zacząć ćwiczyć, aby wrócić do dawnej sprawności.
Kolejne salto chciałem zrobić poprawnie i bezboleśnie. Stanąłem bosymi stopami na zimnej plandece służącej za podłogę namiotu, po czym wziąłem głęboki wdech i spróbowałem raz jeszcze.

***

- Opowiesz raz jeszcze, jak to się stało? - zapytała pielęgniarka, owijając moją kostkę bandażem.

- Źle stanąłem. - wzruszyłem ramionami, siedząc na kozetce, którą ostatnim razem, gdy byłem w tym namiocie, zajmował Ciel.

Ciekawe co by było, gdybym powiedział jej, że wczoraj około trzeciej w nocy ćwiczyłem salta w cyrkowym namiocie i możliwe, że gdybym nie zwichnął kostki, to robiłbym dalej. Wtedy pewnie połamałbym z dwa żebra.

- Źle stanąłeś, tak? - zapytała z jawną kpiną, wpisując coś do notesiku, w którym zawsze odnotowywała, kto z czym do niej przyszedł. - To samo co w przypadku Ciela. Masz się zgłosić do specjalisty, żeby zrobił prześwietlenie. Oszczędzaj się i postaraj następnym razem chodzić poprawnie.

Schowała długopis i oparła głowę na dłoni, obserwując, jak znów wciągam na stopę trampka. Spojrzałem na nią pytająco, kiedy nie spuszczała ze mnie wzroku.

- Miłego chodzenia życzę. - uśmiechnęła się słodko w odpowiedzi, na co prychnąłem.

Miałem niezbyt miłą noc, ona za to zdecydowanie wstała dzisiaj z łóżka nie tą nogą. Podziękowałem za to, że mnie ''obsłużyła'' i opuściłem przyczepę. Teraz to sobie nie poćwiczę, a już na pewno nie będę wychodził na spacery. Nawet chodzenie będzie wyzwaniem. Kulałem, co dodatkowo mnie wnerwiało. Irytowała mnie świadomość, że w tak prosty i szybki sposób załatwiłem sobie utrudnione życie na następnie tygodnie. Odniosłem przy tym wrażenie, że cały wszechświat jest przeciwko mnie, jednak obiecałem sobie, że się nie poddam. Niech mi się tylko ta cholerna kostka zagoi, a będę ćwiczył trzy razy więcej, bo nie ważne, jak bardzo bym się wypierał, to jedno przejście po linie dało mi więcej radości niż cokolwiek innego przez te wszystkie lata.

- Ej, Ciel. - po powrocie do przyczepy podszedłem do jego łóżka i lekko potrząsnąłem ramieniem chłopaka.

Dopiero świtało, choć i tak poczekałem kilka godzin, żeby nie męczyć pielęgniarki o trzeciej w nocy. Obecnie zegar prawie dobijał siódmej, a ja byłem padnięty nocnym czuwaniem, ponieważ nie potrafiłem zmrużyć oka. Mój współlokator tymczasem standardowo spał w najlepsze, nie zdając sobie sprawy z dramatu, który przechodzę.

- Hm? - mruknął sennie, uchylając powieki, aby posłać mi pytające spojrzenie.

Jego włosy były w nieładzie, a w oczach widać jeszcze było wspomnienie snów. Wolałem go w takim wydaniu niż na co dzień, gdy stawał się oziębły i raczej mało kontaktowy, taki mało ludzki. Na szczęście z każdym dniem zacząłem coraz bardziej dostrzegać tę drugą stronę jego osoby, która ukazywała się w najbardziej niespodziewanych momentach.

- Zwichnąłem kostkę i niezbyt mogę spać. Mogę z tobą posiedzieć?

- Zwichnąłeś kostkę? - zapytał lekko zachrypniętym głosem.

- Tak wyszło.

- Źle stanąłeś?

- Tak.

Pokiwał głową, przyjmując to oczywiste dla nas obu kłamstwo. Podniósł się następnie i przetarł twarz dłońmi, cicho ziewając. Moment, kiedy spał i chwila po tym, jak się obudził, były momentami, w których wydawał się kimś całkowicie zwyczajnym i być może dobrze nastawionym do życia.

- Rozumiem. - odparł cicho, po czym podniósł się do siadu, oparł o ścianę i poklepał miejsce obok. Usiadłem tam i westchnąłem ciężko, zamykając oczy.

To była fatalna noc, ale nie może być najgorszą, od kiedy zacząłem pracę w cyrku, ponieważ obudziłem Ciela, a ten nawet na mnie nie burknął. Zauważyłem, że w ostatnim czasie zacząłem oceniać niektóre dni pod kątem tego, jak mnie traktował. Były te dobre, kiedy wszystko się układało i był wobec mnie miły. Te średnie, kiedy dzień był zły, ale Ciel pokazywał mi, że gdzieś tam w jego wnętrzu żyje zupełnie inny człowiek. Istniały również te złe, kiedy cały dzień był słaby, a i Ciel zupełnie nie miał humoru. Nim się obejrzałem chłopak stał się istotnym elementem mojego cyrkowego życia.

- Dzięki. - szepnąłem, wsłuchując się w jego spokojny oddech. Czułem, że się uspokajam i schodzi ze mnie napięcie, które podświadomie czułem, od kiedy pojawił się ból w nodze.

- Nie ma sprawy. - odparł równie cicho, opierając policzek na moim ramieniu.

- Jesteś dobrym człowiekiem, wiesz?

Dobrzy ludzie cechowali się dla mnie wrażliwością. Nie musieli robić wielkich rzeczy, pomagać i poświęcać się dla dobra ogółu. Były to przede wszystkim osoby, które żyły w zgodzie ze swoim charakterem i przekonaniami, które nie udawały nikogo i nie ukrywały swojego prawdziwego ja, a mimo to miały w sobie naturalną dobroć i wyrozumiałość dla otaczających ich ludzi i świata. Myślę, że Ciel wbrew pozorom taki właśnie był.

- Dzięki. Ty chyba też. - mruknął, znów ziewając. Nie zdziwię się, jeśli po raz kolejny przyśnie na moim ramieniu. - Jeśli mam nauczyć cię poprawnie chodzić, mogę spróbować.

Uśmiechnąłem się, po trochu rozbawiony, a trochę poruszony jego zrozumieniem sytuacji. Nie dość, że od razu zgadł, co robiłem, to w dodatku proponował pomoc w typowym dla siebie stylu.

- Nie wiem, czy akurat ty powinieneś mnie uczyć, Ciel. Masz z tym większy problem niż ja.

- Och, cicho bądź.

CIRCUS || SEBACIELOnde as histórias ganham vida. Descobre agora