Rozdział IX

515 53 22
                                    


Po chwili już po prostu nie wytrzymałem. Patrzenie się w sufit było cholernie nużącym i przygnębiającym zajęciem, przez co moje myśli zapędzały się w zakątki wypełnione złymi wspomnieniami. W pewnym momencie poczułem ciepłą ciecz pod palcami, którymi się drapałem, przez co spojrzałem na nie i dostrzegłem czerwone ślady. Następnie skierowałem wzrok na nadgarstek. Na kreskach zrobionych paznokciami pojawiła się krew.
Szybko się opamiętałem i wyłowiłem z szafki pudełko z chusteczkami, po czym wyjąłem jedną i przyłożyłem do okaleczonego miejsca, obserwując biel nasiąkającą szkarłatem. Drugą ręką przetarłem twarz, całkowicie się wybudzając. Miałem silną potrzebę zapalić, więc wziąłem do ręki telefon i sprawdziłem, ile kilometrów zostało do kolejnego przystanku. Okazało się, że czeka mnie pół godziny drogi, zanim dojedziemy na miejsce.
Mój oddech stał się urywany pod wpływem niezwyciężonej chęci zapalenia oraz płaczu, który dusiłem w sobie, nie pozwalając łzom urządzić sobie spaceru po policzkach. Mój wzrok znowu powędrował w stronę łóżka Ciela, który spał spokojnie, w słodki sposób przytulając się do poduszki. Zerkając tak na niego, czekałem aż dojedziemy, co stało się na szczęście o dziesięć minut szybciej, niż pokazywała aplikacja. Kiedy tylko poczułem, że pojazd się zatrzymuje, wstałem z łóżka i wyjrzałem za okienko znajdujące się w przyczepie. Ludzie wychodzili z pojazdów, przyglądając się nowemu miejscu i zastanawiając, gdzie dokładnie ustawić namiot. Chwilę potem wzięli się do pracy, wyciągając z ciężarówek różne części wielkiej konstrukcji. Artyści, dźwiękowcy czy oświetleniowcy jak ja, osoby zajmujące się bezpośrednio przedstawieniem, mieli obecnie czas na odpoczynek.
Moje oczy uważnie śledziły to, co robią, aby przy dobrej okazji niepostrzeżenie wymknąć się na tył przyczepy i w spokoju uraczyć nikotyną. Narzuciłem na siebie czarną, przydużą bluzę i kiedy nadeszła odpowiednia chwila, wyszedłem z przyczepy i przemknąłem na jej tył. Tej nocy zawitaliśmy na obrzeża dużego miasta. Namiot zaczął nabierać kształtów na lekkim wzniesieniu, przez co przed moimi oczami rozpościerała się panorama miasta. W oddali dostrzegłem budynki i latarnie, których światła były niczym gwiazdy na nocnym niebie.
Usiadłem na miękkiej trawie i wydobyłem z kieszeni paczkę papierosów, po czym wyjąłem jednego z nich. W pudełku znajdowała się również zapalniczka z nadrukiem niebieskich kwiatów, prawdopodobnie niezapominajek. Obracałem ją w dłoni, myśląc o lecie. Wakacje zawsze spędzałem u babci, która miała domek na wsi, daleko, daleko od miasta, gdzie mieszkałem na co dzień. Zawsze na łąkach znajdowałem pełno kwiatów. Zrywałem czerwone maki, a później robiłem z nich wianek, obdarowując nim moją babcię.
Czasem odnosiłem wrażenie, że to ona jest moją matkę. Zawsze otaczała mnie największą troską i zrozumieniem. Wierzyła w moje marzenia, a kiedy tylko poszedłem na akrobatykę, mocno trzymała za mnie kciuki. Fakt, moja mama też to robiła, ale mimo wszystko z mniejszym entuzjazmem. Pewnie podświadomie, tak jak ojciec, myślała, że kiedyś mi się znudzi. Przypominając sobie o tym, co pochowało moje marzenia, podpaliłem koniec papierosa i schowałem zapalniczkę do paczki, która wylądowała z powrotem w kieszeni.

- Jebać to. - mruknąłem sam do siebie, czując w płucach nikotynowy dym.

Słodki smak odurzenia napastował moje zmysły, kojąc nerwy. Wypuściłem nosem dym i odchyliłem głowę do tyłu, przymykając oczy. Po chwili, smagany z każdej strony wiatrem, którego nie tłamsiły drzewa ani budynki, znowu spojrzałem na zapalniczkę. Kwiaty te przypomniały mi o moim współlokatorze. Zdawał się lubić niebieski i niczym kwiaty żyć otoczony wdziękiem i zachwytem nad tym, jak delikatny i powabny się wydaje.

- Jest zimno, idioto. Jeśli jesteś tak uzależniony, że musisz zapalić kosztem przeziębienia, to lepiej rzuć. - wzdrygnąłem się na dźwięk głosu Ciela, który wydawał się znikąd zmaterializować obok mnie.

Zdziwiłem się, że wyszedł, być może tylko po to, aby mnie poszukać. Mógł mieć inne pobudki, ale on na pewno nie palił, więc nie wiem, czego innego mógłby szukać na dworze w środku nocy, jeśli nie swojego nieznośnego współlokatora.

- Jest ponad piętnaście stopni. - odparłem, znów się zaciągając. Nie wzruszył mnie jego poirytowany wzrok.

- To mało. - zauważył, przechylając lekko głowę, kiedy dostrzegł na moim nadgarstku chusteczkę. - Co masz na ręce?

- Skaleczyłem się, ale już przestaje krwawić. - odparłem, bardziej naciągając rękaw.

Ciel był jednak dociekliwy. Złapał mnie za rękę i odsunął materiał, przez co jego oczom ukazały się ślady po drapaniu. Krew trochę zaschła, w tym na chusteczce, która przez wilgoć zaczęła się rozwarstwiać. Widząc to, złapał mnie za drugi nadgarstek i zaciągnął z powrotem do przyczepy, przez co ze smutkiem wyrzuciłem i zdeptałem po drodze papierosa.

- Nie wytrzymam z tobą. - prychnął, sadzając mnie na łóżku, rzecz jasna moim, bo jego było świętością i oazą dostępną tylko dla jego osoby.

Teraz schylił się pod nie, wyciągając małe, metalowe pudełko, które wydawało się już trochę w życiu przejść. Jak się okazało, znajdowały się w nim bandaże i środek do odkażania, który chłopak wyjął i wstrząsnął. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja mam nawyk wstrząsania wszystkiego przed użyciem, nawet jeśli instrukcja obsługi tego nie przewiduje.

- To tylko zadrapnie. - uspokoiłem go, widząc, że jest przejęty, nawet jeśli nie w zwykły sposób, jak większość ludzi. Nie był typowo troskliwą jednostką.

- Zadrapanie, z którego poleciało dużo krwi. - odparł, ponownie uciszając mnie samym swoim spojrzeniem.

Wziął moją dłoń i polał ranę specyfikiem, przez co na skórze pojawiła się piana, świadcząca o tym, że działa on jak należy. Ja tymczasem skrzywiłem się, czując lekkie pieczenie. Wydawało mi się, że młody Phantomhive czuje z tego powodu pewną satysfakcję, lecz ręki bym sobie za to uciąć nie dał.
Najbardziej mnie obecnie zastanawiało, po co trzyma pod łóżkiem taki zestaw, skoro można się zgłosić do pielęgniarki Sullivan z każdym, nawet najmniejszym draśnięciem.

- Niestety wydaje mi się, że będziesz żył. - skwitował, chowając wszystko z powrotem do szkatułki, która wylądowała na swoim miejscu. Prawdopodobnie tylko my dwa o niej obecnie wiedzieliśmy.

- Nie na to liczyłeś, doktorze?

- Nie do końca. Mogłem cię zostawić na pastwę losu. -przyznał, po czym bez pytania usiadł na moim łóżku i oparł się o ścianę. Nie wydawało mi się, aby przysiadł w ten sposób tylko na chwilę, lub nagle upodobał sobie spanie na siedząco i to akurat w moim posłaniu.

- Co jest? - zapytałem, opierając się obok niego.

- Pewnie nie zaśniesz i ja też już raczej nie. Zdenerwowałem się.

- Więc teraz będziesz tu siedział i mnie pilnował?

- Tylko siedział.

- Równie dobrze możesz siedzieć na swoim łóżku.

Nie odpowiedział, skwitowałem to jedynie wzruszeniem ramionami. Westchnąłem więc i zamknąłem oczy, lecz wtedy poczułem, że chłopak łapie mnie za rękę i unosi mój nadgarstek mniej więcej na wysokość swoich oczu. Nie protestowałem, nie wyrwałem ręki, jedynie obserwowałem go i czekałem, co będzie dalej, on się jednak nie odezwał. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w bandaż, następnie cicho westchnął i ostrożnie położył moją rękę z powrotem tam, gdzie była, po czym lekko pogłaskał jej wierzch swoimi chłodnymi, delikatnymi palcami. Później podciągnął nogi do klatki piersiowej, objął je rękami, a brodę oparł na kolanach, i trwał tak aż do rana, dopóki nie usnął jak wtedy pod drzewem, z głową na moim ramieniu. Tej nocy nie odezwał się już, ani mnie więcej nie dotknął.

CIRCUS || SEBACIELWhere stories live. Discover now