011. Każdego dnia, każdej godziny zamieniaj ból w siłę.

1.1K 57 2
                                    

Kate’s POV:

            - Co ty… Tutaj robisz? – Kiedy udało mi się wykrztusić, James nawet nie odpowiedział, chwytając mnie za nadgarstek. Nim się obejrzałam zostałam pociągnięta w stronę drzwi własnego domu. Słyszałam jak serce bije mi w szybkim rytmie, podczas gdy w mojej głowie panował chaos. 

A co jeśli on jest znowu pijany?

            Zanim spróbowałam się wyrwać, znaleźliśmy się oboje w środku. Zostawiłam torbę przy wejściu i nie zdejmując butów przeszłam do salonu, by tam z grymasem na twarzy opaść na kanapę.

            - Więc? Nie mam całego dnia – powiedziałam, chociaż przeczuwałam, że mogę tego potem żałować. 

            - Kate, nie złość się na mnie – stwierdził, siadając na fotelu tuż obok. Ku mojej uciesze, nie wyczułam woni alkoholu. 

            - Ja mam się nie złościć? – Podniosłam głos, zaskoczona wpatrując się w niego. – Nie pamiętasz tego, co zrobiłeś mi w Los Angeles czy po twoim ślubie? Tu? W tym domu? I naprawdę liczysz na chociaż krztę lubości z mojej strony? – Zaśmiałam się sarkastycznie, mając przemożną ochotę napluć mu w twarz. 

            Zamilkł, najwyraźniej nie wiedząc jak się obronić.

            Bo w końcu nie miał żadnego kontrargumentu.

            Ta rozmowa była z góry skazana na porażkę.

            - A teraz, jeśli pozwolisz panie aka pijaku, wyjdź z mojego domu i najlepiej zniknij z życia.

            - Wyjdę i nie wrócę, jeśli będziesz bezpieczna – tym razem skupił swój wzrok na własnych butach, nie racząc mnie nawet spojrzeniem. – Gdzie jest Justin?

            - Co cię to obchodzi? – Warknęłam, zaczynając się denerwować. – To nie twój interes.

            - A właśnie, że również mój. Jeśli go tu nie ma, to nie licz na to, że wyjdę – posłał mi mały uśmieszek. W tamtej chwili z moich uszu najpewniej wydostawała się gorąca para, bo byłam tak rozzłoszczona. 

            - Nie rozumiesz, że nie chcę cię tu widzieć? Mógłbyś zginąć, a nawet bym nie przyszła na pogrzeb – ostatnie zdanie nie było prawdą, bo w rzeczywistości, mimo wszystko łączyło nas wiele wspaniałych chwil i nadal traktowałam go jak dobrego znajomego. Nie kochałam go, ale mimo wszystko zależało mi na dobrych relacjach. 

            - A ty najwyraźniej nie rozumiesz, że grozi ci niebezpieczeństwo i kierując się swoim wygórowanym ego nic nie wskórasz. Tylko sobie zaszkodzisz

            Zamarłam.

            - Co takiego mi niby grozi? – Spytałam, udając rozbawioną.

            - Nie udawaj, że nie wiesz. Megan nie odpuściła sobie zemsty i przez cały czas planuje cię zgładzić. – Zupełnie nad tym nie panując otworzyłam szeroko usta, by nabrać sporą dawkę powietrza. 

            - Wszystko okej? Nagle zbladłaś – chłopak zmienił swoje położenie, siadając obok mnie na kanapie. Cała zesztywniała usłyszałam na nowo w głowie głos blondynki.

 - Myślałaś, że jeśli uciekniesz to się mnie pozbędziesz? Myliłaś się. Znajdę cię wszędzie. 

            - Wreszcie rozumiesz, że nie możesz zostać sama? Wiem, że to, co się teraz dzieje to tylko i wyłącznie moja wina, dlatego nie mogę pozwolić, by cokolwiek ci się stało. Teraz pewnie obserwuje dom – ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, a ja poczułam nagle zimne dreszcze. Co jeśli ona naprawdę to robi? 

You part of me.Where stories live. Discover now