01. Kradnę i zabijam, by zatrzymać go przy sobie.

Start from the beginning
                                    

Wczoraj nie schowałam swojej kosmetyczki, gdyż wiedziałam, że będę jej jeszcze potrzebować. 
Na twarz nałożyłam podkład, a kości policzkowe podkreśliłam różem. Czarnym eye-linerem pośpiesznie zrobiłam w miarę równe kreski na powiekach. Natuszowałam rzęsy i makijaż był skończony. Uzupełniłam bagaż o kosmetyczkę, a po chwili rozejrzałam się po mojej sypialni. Poprawiłam pościel na łóżku i wyrównałam pudełka, które miałam na jednej z szafek. Pokój nie wyglądał całkiem najgorzej. Wiedziałam, że będę musiała się pożegnać z tym domem na kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt dni. Mimo wszystko, głos w środku podpowiadał mi, że to właściwe; że tak powinno być. Uśmiechnęłam się blado i pociągnęłam za uchwyt walizki, by przeciągnąć ją przez próg. Zamknęłam drzwi sypialni, a bagaż udało mi się po kilkunastu minutach znieść na parter. Przejrzałam się w lustrze, by ocenić swój wygląd. Włosy wyglądały całkiem zdrowo i ładnie, a ubrania leżały na mnie całkiem, całkiem. W kuchni zjadłam jabłko. Na samą myśl o tym, że za kilka godzin znajdę się w wielkim mieście, którego na dobrą sprawę nie znam, w brzuchu zaczęły latać motyle. Powiedzieć, że się bałam byłoby niedopowiedzeniem roku. Byłam przerażona. Ręce mi drżały, a w gardle tworzyła się gula. Przeszłam do przedpokoju i oparłam się o drzwi wejściowe. Wyjęłam telefon z tylnej kieszeni jeansów, by zobaczyć, że jest dziesięć po jedenastej. W tym samym momencie usłyszałam klakson samochodu. Zaśmiałam się cichutko, zakładając na bark torebkę, a skórzaną kurtkę zarzuciłam sobie na ramię. Na stopy założyłam czarne botki z odkrytymi palcami. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na wystrój mieszkania i otworzyłam drzwi. Pośpiesznie pociągnęłam bagaż na zewnątrz, by następnie zamknąć dom, a klucze schować do kieszeni. Kierowca taksówki postanowił mi pomóc i skierował się do mnie z zamiarem zabrania walizki. Uśmiechnęłam się do niego w jak najbardziej sympatyczny sposób, na który mogłam się zdobyć, a kurtkę zarzuciłam na plecy. Nie sądziłam, że było aż tak zimno. Zadrżałam. Po kilku krokach udało mi się wsiąść na tylnie miejsce w samochodzie. Taksówkarz zjawił się w nim chwilę później. Jego mina nie była już taka radosna. 

            - Na lotnisko, proszę – rzuciłam. Po chwili odpalił silnik i ruszyliśmy. Za oknem nie widać było żywej duszy, ale nie ma, czemu się dziwić. Wyjęłam z torebki słuchawki i podłączyłam je do mojego telefonu. Muzyka wywołała przyjemne ciepło w moim środku.

            Za oknem deszcz siekał coraz mocniej, a ja po raz kolejny sprawdzałam godzinę na telefonie. Była dwunasta trzydzieści sześć, a my jeszcze nie dotarliśmy. Drżałam ze strachu. Przerażała mnie myśl, że mogłam nie dotrzeć na ten pieprzony samolot. Bramki zamykali dwie minuty przed trzynastą, a ja musiałam jeszcze odebrać bilet i przejść przez odprawę.  Dziesiąty już raz pośpieszyłam kierowcę. On cierpliwie znosił moje uwagi, skupiając się nieustannie na drodze. Za wszelką cenę chciał uniknąć korków, więc zjeżdżał z jednego pasa na drugi. Uderzyłam dłońmi w skórzane oparcie. Byłam bezsilna. Wreszcie zatrzymaliśmy się przy drzwiach lotniska. Wypadłam z samochodu, potykając się o własne nogi. Moje już mokre od deszczu włosy opadły mi na oczy. Rozłożyłam przed sobą ramiona, mając nadzieję, że upadek będzie mniejszy.

Jednak ku mojemu zdziwieniu ani na dłoniach, ani na innej części ciała nie poczułam uderzenia. Moje ciało delikatnie opadło na czyjąś klatkę piersiową. Jedna z dłoni wybawiciela odsunęła kotarę zmoczonych kosmyków. Człowiek, który przed chwilą uratował mnie od upadku był mężczyzną. Wyglądał na dwadzieścia parę lat i był ode mnie o kilkanaście centymetrów wyższy. Przez deszcz, który nadal padał nie mogłam mu się bardziej przyjrzeć. 
         - Dzi… Dziękuję – szepnęłam i odsunęłam się od nieznajomego. Taksówkarz już stał obok, a przy swoich nogach postawił walizkę. Oddałam mu należyte pieniądze, dorzucając spory napiwek. Czułam na sobie wzrok szatyna, który się nawet nie odezwał. Zabrałam bagaż i w pośpiechu odeszłam w stronę wejścia. Ciągnąc za sobą torbę, wręcz pobiegłam do kasy, by odebrać wcześniej już zabukowany bilet. Gdy już go zdobyłam, podbiegłam w stronę odprawy. Spojrzałam na telefon – dwunasta czterdzieści pięć. Odetchnęłam z ulgą. Miałam nadzieję, że obędę się dzisiaj bez kolejnych niespodzianek. 
            Po przeszukaniu i oddaniu bagażu na pas, mogłam w spokoju udać się w stronę bramki, prowadzącej do samolotu. Murzynka z promiennym uśmiechem sprawdziła mój bilet i wpuściła mnie na pokład. Nie wyobrażacie sobie błogostanu, który wypełnił mnie całą, kiedy w końcu mogłam usiąść na wygodnym miejscu w pierwszej klasie. Po kilku minutach maszyna wzniosłą się w powietrze. Obyło się bez turbulencji. Po dziesięciu minutach mogliśmy odpiąć pasy. Chwilę później podeszła do mnie stewardessa i podała mi szklankę soku pomarańczowego. Chętnie upiłam łyk i odłożyłam na malutką szafeczkę tuż obok mojego miejsca. Znów włączyłam muzykę na moim telefonie, a słuchawki umieściłam w uszach. Przede mną jeszcze 6 godzin lotu. Zamknęłam oczy, czując na sobie czyjś wzrok. Nie przejmowałam się tym jednak, gdyż byłam bardzo zmęczona. Już po chwili zasnęłam.

~*~

 

* - Dwa pierwsze wersy „What now” Rihanny.
Tłumaczenie: ,,Ignorowałam tę gulę w moim gardle.
Nie powinnam płakać, łzy były dla słabych."

You part of me.Where stories live. Discover now