Rozdział 34

115 10 4
                                    

Później odbyliśmy jeszcze kolejną rozmowę, w czasie której wymienialiśmy się naszymi opiniami na temat zabijania. Dzięki temu poznałam Jeffa bliżej i może... Nie tyle zaczęłam pochwalać jego działanie, ile je zrozumiałam. Myślę, że kiedy człowiek doświadczy tyle zła, to w końcu zaczyna myśleć, że wszyscy ludzie są źli, a jeśli chce się cokolwiek osiągnąć lub ochronić przed złem ze strony innych osób, samemu trzeba ich skrzywdzić, zanim oni skrzywdzą nas. 

Wydawało mi się, że po tych wszystkich przejściach Jeff w ten sposób zaczął postrzegać świat. Uważa, że wszyscy są źli, więc sam też jest zły, nie widzi problemu w mordowaniu i nie ma wyrzutów sumienia. Mimo że w końcu to zrozumiałam, wolałam nie mówić tego na głos. Nie byłam pewna, jak Jeff zareaguje, a wolałam go ponownie przypadkiem nie zdenerwować. 

Tak czy inaczej, wszystko to jedynie potwierdzało, że Jeff jest skrzywdzonym człowiekiem, który potrzebuje odpowiedniej pomocy specjalisty, ale tego to już pod żadnym pozorem bym mu nie powiedziała, chcę jeszcze trochę pożyć. Jeff i ja, po zażegnaniu kryzysu i skończeniu rozmowy o mordowaniu ludzi, zaczęliśmy po prostu...spacerować po lesie. Całe szczęście nie spotkaliśmy nikogo więcej. 

Gdy ignorowałam fakt, że Jeff jest mordercą, ma nóż, którym mi zresztą groził, i ma też bluzę całą we krwi, potrafiłam jakoś zachować spokój i w miarę normalnie z nim rozmawiać, choć sama nie wiedziałam, jakim cudem mi się to udaje. Po krótkim streszczeniu mi swojej historii, Jeff znów zaczął mnie wypytywać o problemy w szkole i inne sprawy, odniosłam wrażenie, że chciał znów zapomnieć o wspomnieniach, które niechcący przywołał. Potulnie odpowiadałam na wszystkie jego pytania, choć nie zawsze tak wyczerpująco, jakby tego oczekiwał. W każdym razie udało mi się przeżyć i chyba oboje dobrze spędziliśmy czas, o ile można tak określić czas spędzony w towarzystwie mordercy, kiedy cały czas podświadomie boisz się o swoje życie. Dzień jednak dobiegał końca, a ja czułam coraz większy smutek. Jeff i ja zrobiliśmy sobie postój, usiedliśmy na skraju jakiejś łąki czy czegoś i zaczęliśmy tak jak wcześniej rozmawiać o nic nieznaczących rzeczach. Jednak po jakimś czasie temat nam się skończył i zapanowała cisza. Mimowolnie zaczęłam się wpatrywać w niebo, które przybrało już z lekka pomarańczowy odcień. Choć unikałam tego tematu, wiedziałam, że w końcu będę musiała spytać się go, czy w ogóle zamierza pozwolić mi wrócić do domu... Naprawdę bałam się tej chwili.

- Dobra, musimy się zbierać - powiedział Jeff, wstając. Popatrzyłam na niego zdziwiona.

- Znów gdzieś idziemy? - spytałam. Chłopak pokiwał głową. - Dokąd? - dodałam, również wstając z ziemi.

- Jak to "dokąd"? No muszę cię przecież odstawić do domu - odparł. Mówił to zwyczajnie, obojętnym tonem, jakby stwierdzał oczywisty fakt. A ja poczułam, że całą mnie w jednej chwili wypełnia szczęście.

- Jeff! Dziękuję ci! - zawołałam. Z całej tej wdzięczności, zanim zdążyłam pomyśleć, rzuciłam mu się na szyję. Dopiero po chwili przypomniałam sobie z kim mam do czynienia, odsunęłam się i mimowolnie uśmiechnęłam nerwowo.

- Wow, nie spodziewałem się tak pozytywnej reakcji - stwierdził Jeff, po czym się uśmiechnął. Wyglądało na to, że nie miał do mnie pretensji za to, co zrobiłam, więc odetchnęłam z ulgą. Niewiele później ruszyliśmy. Muszę szczerze przyznać, że w tamtej chwili mogłam się zdać jedynie na łaskę i niełaskę Jeffa. Modliłam się, żeby wiedział, gdzie jesteśmy i gdzie mamy iść, bo ja po całym dniu błąkania się z nim po tym lesie dawno już pogubiłam się gdzie jesteśmy, mimo że z całych sił starałam się jakoś ogarnąć nasze położenie. - Swoją drogą, mam mimo wszystko nadzieję, że udało mi się trochę zmienić twoje myślenie - powiedział po dłuższej chwili ciszy.

Nie będę Niną the KillerWhere stories live. Discover now