Rozdział 4

277 22 2
                                    


Po szkole poszłam do Jade. Musiała szybko wracać do domu, żeby zająć się młodszym bratem, a ja postanowiłam jej towarzyszyć. Bawiłyśmy się z czteroletnim Damianem, jednocześnie rozmawiając przy tym i żartując z rzeczy, które były jeszcze daleko poza zasięgiem jego umysłu. Chłopiec zaczął trochę rozrabiać, przez co przewrócił się i zranił. Jade poszła po apteczkę, z której wyjęła kilka plastrów. Po opanowaniu sytuacji poszłyśmy do kuchni, zrobić coś do jedzenie, a Damian został w pokoju. Miał grzecznie oglądać bajki i to właśnie robił, kiedy wróciłyśmy. Nawet nie spostrzegłyśmy, że apteczka gdzieś zniknęła. Jakąś godzinę po tym, jak się ściemniło, musiałam się z nimi pożegnać, żeby zdążyć na ostatni podmiejski autobus. Moja torba wydała mi się trochę cięższa, ale uznałam, że tylko mi się wydaje. Niestety mimo tego, że w pewnym momencie zaczęłam biec, kiedy dotarłam na przystanek, autobus był już na skrzyżowaniu. Stwierdziłam, że nie ma sensu za nim biec. Niestety musiałam jakoś wrócić do domu, ale uznałam, że to wcale nie jest tak daleko, a spacer dobrze mi zrobi. Po przejście prawie całej odległości postanowiłam skrócić sobie drogę do domu, idąc przez stary park. Nie przewidziałam jednak tego, że, nie licząc kilku pierwszych latarni, pozostałe są zepsute. Skoro już zaszłam tutaj, to nie będę się cofać-pomyślałam, zwłaszcza, że park nie był duży i widziałam już wyjście z niego. Tak naprawdę rosło tutaj tylko kilka drzew, ale były one już stare i przez to dość duże. Jednak przy wejściu do parku kręciło się jeszcze parę osób, więc nie bałam się zbytnio i uznałam, że najlepiej będzie iść po prostu przed siebie.

~*~

Już jesteś mój-pomyślałem, widząc jak obserwowany przeze mnie chłopak wchodzi w jakiś ciemny zaułek. Poszedłem za nim. Kiedy się tam znalazłem, ku mojej uciesze, okazało się, że to ślepa uliczka, w której znajdujemy się tylko my. Chłopak przystanął obok śmietnika i zapalił papierosa. Czeka na kogoś? Ukrywa się przed rodzicami?-pomyślałem, kierując się w jego stronę. Zaszedłem go od tyłu, po czym przyciągnąłem do siebie i zakryłem usta, żeby nie mógł krzyczeć. Następnie przystawiłem mu nóż do szyi. Już szykowałem się do wypowiedzenia swojej formułki, kiedy ogromny ból przeszył moje udo, a właściwie całą nogę. Cholera! Nie spodziewałem się, że chłopak będzie miał przy sobie motylka (dop. aut. taki rodzaj małego noża), którego postanowi we mnie wbić! Jednak na jego nieszczęście byłem już przyzwyczajony nawet do cięższych obrażeń, więc mimo że na początku lekko poluźniłem uścisk, nie dałem się mu wyrwać. Nim zdołał zrobić cokolwiek więcej, nawet wezwać pomoc, wbiłem mu nóż w dolną część pleców i to kilka razy. Potem, kiedy padł na ziemię, zdecydowałem się jeszcze zostawić na nim swój podpis, czyli innymi słowy wyciąć mu uśmiech prawdziwie i wiecznie szczęśliwego człowieka! Na więcej już nie miałem czasu, zresztą chłopak już i tak wykrwawiał się na śmierć. A jeśli ja nie chciałem podzielić jego losu, musiałem szybko wrócić do Rezydencji i zrobić sobie opatrunek. Nie krwawiłem na tyle mocno, żeby stwierdzić, że chłopak uszkodził mi jakąś ważną tętnicę czy żyłę, ale nadal to był nóż wbity w moją nogę! Wiedziałem, że nie mogę go wyjąć, więc zrobiłem sobie prowizoryczny opatrunek z rękawa, który odciąłem od kurtki chłopaka (nie zamierzałem przez niego niszczyć jeszcze swojej bluzy), po czym zacząłem się kierować w stronę wyjścia z zaułka. Na szczęście to nie było specjalnie uczęszczane miejsce. Musiałem jedynie dostać się do starego parku, który był niedaleko stąd, a stamtąd do lasu i do domu. Niestety kiedy już dotarłem do wspomnianego parku, byłem mocno opadnięty z sił. Powtarzałem sobie, że nie mogę teraz dać ciała, bo od tego zależy moje życie. Poza tym już nie raz i nie dwa byłem w dużo gorszej sytuacji i jakoś udało mi się z niej wyjść cało. Mimo to w pewnym momencie poczułem po prostu, że świat wokół mnie zaczyna się chwiać i kręcić jak na jakiejś pieprzonej karuzeli, a chwilę potem czułem jedynie, jak lecę w dół.

Nie będę Niną the KillerWhere stories live. Discover now