48. Krwawa jatka

20 2 0
                                    

Jeff i ja całkiem sprawnie znaleźliśmy rozbity w lesie obóz. Było tam kilka osób, możliwe, że był to jakiś zorganizowany biwak czy coś w tym stylu, ale to nie było aż takie ważne. Najważniejszy było, żeby ich dopaść. Ludzi było jednak całkiem sporo, dlatego Jeff i ja tym razem musieliśmy dokładniej przemyśleć i przedyskutować swoją strategię. To musiało być coś więcej niż tylko "rzucimy się i wszystkich zabijemy". Musieliśmy dopilnować, żeby żadna z tych osób nie zdołała ujść z życiem i uciec, a już z pewnością, żeby nikt nie wezwał pomocy. Dlatego też dłuższą chwilę obserwowaliśmy ich z ukrycia, cały dzień i noc mieliśmy ich na oku i zbieraliśmy informacje, aż w końcu uznaliśmy, że pora przejść do "następnej fazy" naszego planu. Odpoczęliśmy chwilę, żeby na nowo zebrać siły, na zmianę śpiąc i pilnując ich na warty. Następnego dnia już mieli się stamtąd wynosić do nowego miejsca, więc popołudniu Jeff i ja zmyliśmy się na trochę i poszliśmy opracować wspólnie dokładniejszy plan działania.

~*~

Kiedy już otrzymał wszystkie potrzebne mu do wykonania zleconego zadania instrukcje od Operatora, chłopak został przeniesiony w odpowiednie miejsce. A właściwie to tak mniej więcej odpowiednie, dokładność "lokalizacji GPS" Slendermana też niestety bywała dość różna i nie zawsze idealnie dokładna. Chłopak wylądował więc w miejscu, gdzieś blisko jego nowego celu, nadanego mu przez Slenderaman, ale akurat dotrzeć do niego już musiał sam. Zaczął zatem działać, po swojemu, a podstawą tych jego działań było wytropienie celu, a raczej obu celów. Wkrótce więc skupił się całkiem i zaczął już uważnie tropić po śladach chłopaka i dziewczynę.

~*~

Była noc, kiedy Jeff i ja przedzieraliśmy się przez las z powrotem w stronę obozowiska. Popołudniu spotkaliśmy się nieco dalej od obozu, żeby na spokojnie móc omówić naszą strategię na tych niczego niespodziewającycyh się, głupiutkich obozowiczów. Przede wszystkim zebraliśmy broń, którą mogliśmy wykorzystać, omówiliśmy, co, jak i dlaczego po kolei zrobimy, i plan był już gotowy. Uznaliśmy, że zaatakujemy ich w nocy, kiedy to my będziemy mieli sporą przewagę nad nimi. W końcu my od dawna żyliśmy i byliśmy przyzwyczajeni do poruszania się i działania również po nocach, w przeciwieństwie do nich. Bez względu na to, jak bardzo byli zakochani w łażeniu po górach czy lesie i jak bardzo ubóstwiali obozy, kempingi czy cokolwiek tego typu, to i tak nie umywali się w żaden sposób do nas, bo my na co dzień żyliśmy w tej głuszy i znaliśmy to miejsce jak własną kieszeń, a przynajmniej nauczyliśmy się doskonale funkcjonować w tym środowisku. I to była nasza przewaga nad nimi, tym bardziej widoczna nocą, stąd też to właśnie tą porę wybraliśmy na nasz atak.

~*~

Zbliżaliśmy się do obozu powoli, ale pewnie, z gotowymi broniami. Jeff, po wielu dyskusjach, a nawet kłótniach, skończył z pistoletem i nożem. Pistolet mieliśmy od rodziny, którą poprzednio napadliśmy w lesie, jak się okazało, mieli mały pistolet. Zapewne do samoobrony, ale, no cóż, jak widać, niespecjalnie im on pomógł. Ja też chciałam dostać pistolet, ale ostatecznie skończyłam z dwoma nożami i toporkiem. Więcej noży, oraz toporek, również zyskaliśmy dzięki napaści na tamtą rodzinę. Kłóciliśmy się z Jeffem o to, kto jest bardziej opanowany, ma lepszy cel i lepiej się sprawdzi, słowem, kłóciliśmy się, kto powinien dostać i móc używać naszej jedynej jak do tej pory broni palnej. Ostatecznie Jeff stwierdził, że powinnam wziąć noże i toporek, bo dzięki temu będę mogła zrobić bardziej krwawą masakrę, własnymi rękami, i będę miała więcej frajdy, i jako że jestem początkująca, to on się poświęci i odda mi tą przyjemność. Kazałam mu się wtedy wypchać i powiedziałam, że nie jestem głupia i nie dam się nabrać na takie gadanie, ale jego szczęściem, faktycznie mam ochotę na makabryczną rozwałkę własnymi rękami, więc ostatecznie zgodziłam się na jego "propozycję", o ile tak to można nazwać. Chciałam jedynie podkreślić przy tym dosadnie, że to moja własna decyzja, a nie że uwierzyłam na przykład w te jego durne tłumaczenia czy coś, co to, to nie! Poza tym miałam jeszcze schowany gaz pieprzowy, który również wzięliśmy sobie od tamtej zamordowanej rodzinki, no ale to aż tak oszałamiającą czy ważną bronią nie było. Chociaż różnie bywa, a i taki gaz potrafi czasami niezłego szumu narobić, dlatego na wszelki wypadek go miałam.

Nie będę Niną the KillerWhere stories live. Discover now