52. Starożytni

548 33 13
                                    

Otworzyłam oczy. Sądząc po wygodności łóżka, pościeli i ramie łóżka jestem w naszej sypialni. Chyba jest wieczór, albo po prostu zasłony są zasunięte. Usiadłam.

- Nareszcie się obudziłaś - usłyszałam ten słynny brytyjski akcent.

Spojrzałam w stronę z której dochodził jego głos. Nie zauważyłam, że siedzi po mojej prawej stronie. Powinnam być taka rozkojarzona? Wtuliłam się w niego, a po chwili poczułam jak obejmuje mnie rękoma i gładzi dłonią moje plecy.

- Długo spałam?

- Dwa miesiące. Obudziłabyś się szybciej, gdybyś wypiła mniejszą dawkę tej trucizny i gdyby Dahlia nie rzuciła na ciebie klątwy- oparł brodę o moją głowę. -Freya zajmuje się Hope, więc mamy dla siebie trochę czasu.

Dwa miesiące? Nie sądziłam, że stracę tyle z życia, obstawiałam góra dwa tygodnie.

- Zabiliście ją?

- Tak, moja droga matka też wtedy umarła. Rebekah wyjechała. Oddałem władzę Marcelowi.

Odsunęłam się trochę od niego i spojrzałam w jego oczy.

- Oddałeś koronę? - zapytałam z niedowierzaniem.

- Żeby skupić się na tobie i wychowywaniu Hope - położył dłoń na moim policzku

Chyba czas poruszyć ten temat. Co zrobimy dalej? To będzie dziwne jeśli moje dzieci będą nazywać mnie mamą, a tatą dwóch innych mężczyzn. Mamy żyć teraz wszyscy razem jak szczęśliwa rodzina? Mam zostawić dziecko z Elijahem i wyjechać z Klausem? Nie, to ostatnie jest stanowczo za okrutne.

- Nik, nie rozmawialiśmy jeszcze o tym.

Musieliśmy kiedyś w końcu o tym porozmawiać, bo nie możemy unikać tego tematu do końca życia. Nie dziwię mu się że może być wściekły z tego powodu, że noszę nie tylko jego dziecko.

- Gdyby to było tylko moje dziecko to wyjechałbym z tąd z wami, ale wiem też że to miasto jest twoim prawdziwym domem.

- To miasto jest naszym domem - złączyłam palce naszych dłoni. -Od jakiegoś czasu mam dziwne, ciągle powtarzające się sny o Hayley. Możesz mieć mnie za wariatkę, ale czuję że to jest ważne.

Poczułam jak się spina, a jego spojrzenie zmienia się.

- Nie przejmuj się tym. Muszę odwiedzić starego znajomego, a ty odpoczywaj - pocałował mnie i sekundę potem nie było go już w pomieszczeniu.

To szybkie zakończenie tematu chyba nie było dobrym znakiem. A co jeśli przesadzam? Teraz dopiero zauważyłam, że jestem przebrana w krótką czarną koszulę na cieniutkich ramiączkach. Podeszłam do szafy, z której wzięłam ciuchy i weszłam do łazienki.



Ubrana w czarną sukienkę z rękawami do łokci, która maskuje lekko widoczny brzuch, tego samego koloru trampki i wyjątkowo prostych włosach, zeszłam na dół do kuchni żeby się pożywić. Na pewno karmili mnie przez ten czas, ale tak głodna nie byłam nigdy. Może to wina tego, że jestem w ciąży? Wyciągnęłam worek z krwią po czym przelałam jego zawartość do dużego kubka. Usiadłam przy stole, a naczynie postawiłam przed sobą. Muszę iść do fryzjera ściąć włosy. A gdyby tak zadzwonić do Bon bon, albo spotkać się z nią? Tęsknię za nią, ale raczej nie będzie chciała ze mną rozmawiać po tym jak nie było mnie w jej życiu prawie dwa lata. Ona jako jedyna zawsze mnie wspierała i nie krytykowała. Niestety od kiedy Salvatorowie pojawili się w naszym życiu już nie było tak samo. Teraz nigdy nie będzie jak kiedyś.

- Katherine? - do kuchni wszedł Elijah. Usiadł obok mnie. - Masz jakieś plany na dzisiaj?

Odsunęłam od swoich ust kubek i spojrzałam na niego.

- Tak, idę do fryzjera.

- Pójdziesz jutro, a dzisiaj będziesz toważyszyć mi na balu.

- Jakim balu?

- Dla starożytnych wampirów. Masz się w co ubrać?

- Tak, ile mam czasu?

- Godzinę.

****
Wnętrze tego domu wygląda jak pałac. W drodze Elijah opowiedział mi co działo się gdy spałam. Zanim wyszliśmy z domu wypiłam magiczny napój, który sprawia, że inni nie słyszą bicia serc moich dzieci i nie czują ich mocy.

- Dlaczego wszyscy się na ciebie patrzą? - szłam z nim pod ramię.

Jestem pierwszy raz w takiej sytuacji gdzie ludzie dosłownie rozstępują się przede mną robiąc mi przejście. Jestem trochę zestresowana tym że wokół mnie jest tyle starych wampirów. Gdyby coś się stało nie miałabym z nimi żadnych szans. Kierowaliśmy się w stronę baru. Tam będzie łatwiej się rozejrzeć.

- Jestem sławny, stworzyłem ich jako elitarne stowarzyszenie. Musiałem ich pożucić gdy zdałem sobie sprawę, że wyhodowałem bezlitosnych socjopatów.

Oparłam się plecami o bar. To zrozumiałe, że chciał stworzyć wpływową elitę. Jako ich przywódca miałby cały świat u swych nóg.

- Po co się tutaj zebrali? Nie chce mi się wierzyć, że to zwykłe przyjęcie. Zwłaszcza w tym mieście - przyjęłam od niego lampkę szampana zmięszanego z krwią. -I co tu robi Marcel? - patrzyłam na niego.

- Mogłem się domyślić. To inicjacja. Jeśli mu się nie uda to umrze.

Po chwili wokół niego zrobiło się małe zmięszanie. Przynajmniej teraz już nie patrzą ciągle na nas. Odstawiłam kieliszek na szklany blat baru. Poprawiłam pasmo swoich bardzo długich włosów. Było cicho więc słyszeliśmy co mówił  jakiś koleś do Marcela. Po co Marcel jest potrzebny Łowcy talentów?

Elijah opowiadał mi o tej elicie. W pewnym momencie przyciągnął mnie jeszcze bliżej niego i położył swoją rękę na moim biodrze. Zauważyłam, że ten szarooki wampir zaczął iść w nasza stronę.

- Gdy wysłałem zaproszenie nie marzyłem, że tutaj będziesz. Jako nasz założyciel, co myślisz o nowym kandydacie?

- Będzie tu idealnie pasował. Jest uparty, arogancki i lubi się wywyższać - po jego tonie, wiem już, że Elijah nie lubi tego Łowcy.

- A ta piękna nieznajoma to? - szarooki chyba dopiero mnie zauważył.

- Jestem Katherine - pocałował mnie w dłoń. Nie puszczał jej więc mu ją wyrwałam szarpnięciem.

- Katherine Mikaelson, moja żona - dokończył za mnie Elijah.

Zamarłam na chwilę. Żona?

The Vampire DiariesWhere stories live. Discover now