Dwuznaczość

244 22 8
                                    

Ostatnie dni były koszmarem. Najpierw sytuacja nad rzeką i ucieczka Aryi oraz ranny Joffrey, a potem stanięcie przed królem i królową. Patrzyli się na mnie i oczekiwali, że wszystko im powiem. Nie byłam w stanie. Stałam tam, a Joffrey opowiedział swoją historię jak chciał, a ja mu przytaknęłam. Głupia. Jestem taka głupia. Patrzyłam tępo na szczenię zwinięte u mojego boku. Było takie małe i takie bezbronne. Zupełnie jak ja. Pogładziłam mięciutkie futerko. Była podobna do Damy, kiedy leżała do mnie tyłem. Taka mała. Piesek wyczuł mój nastrój bo obrócił się do mnie i przytknął swój nosek do mojej twarzy. Nie mogłam nie skwitować tego uśmiechem. Sandor dał mi wspaniały prezent. Kto się mógł spodziewać, że to w nim dostanę oparcie. W piesku. Zaczęłam się cicho śmiać. Teraz to takie dwuznaczne słowo.  

- Sanso? - Do pokoju wszedł mój ojciec.

- Ojcze. - Usiadłam na łóżku, a Luna wdrapała mi się niezdarnie na kolana machając ogonkiem. Ojciec spojrzał na nią, a potem na mnie.

- Dama dopiero zginęła. - Wpatrywałam się w niego nic nie mówiąc. Co miałam odpowiedzieć? Wszystko co mogłam byłoby błache. Posmutniałam. - Skąd go masz?

- Ogar zaprowadził mnie do wioski i kupił mi ją, bym przestała płakać. Pewnie go irytowałam. - Sam mi tak zresztą później powiedział i jeszcze raz przytulił, zanim weszliśmy do obozu.

- Kto przydzielił ci Sandora Clegana? - Twarz Eddarda była jak zwykle wykuta w skale, a jego głos nie wyrażał wiele. Dla Aryi zawsze był milszy, cieplejszy. Ona zawsze miała w nim prawdziwego tatę. Ja nie mogłam nigdy liczyć na tak dobrą relację z nim.

- Pewnie książę. Jest teraz pod opieką maestera, więc go nie potrzebuje. - Mina jej ojca nie wyrażała zachwytu. Ona także nie byłaby tym pomysłem usatysfakcjonowana jeszcze kilkanaście tygodni temu. Jak wszystko się zmieniło w tak krótkim czasie...

- Porozmawiam z królem. - Chciał już wyjść, lecz wiedziałam, że nie mogę mu na to pozwolić.

- Sandor jest dobry. Pomógł mi. - Nie chciałam by mi go zabrali.

- To groźny mężczyzna którego boi się całe Siedem Królestw. - Został. Nie poszedł. To był mój mały sukces. - Nie czuję, że jesteś przy nim bezpieczna.

Powiedział to ciszej. Już dawno nie słyszałam, by mówił do mnie z uczuciem. Z jakimikolwiek emocjami na twarzy. Uśmiechnęłam się smutno, ciesząc się, że potrafi jeszcze odczuwać coś przy mnie. Przy swojej mniej kochanej córce.

- Pocieszył mnie, dał mi pieska, a w Winterffel zostawał ze mną, kiedy Joffrey się oddalał z jakiś powodów. Nie jest może miły ale wiem, że mnie chroni. Nie powtarza też tego co mówię księciu. - Miałam nadzieję, że wyglądam bardzo wiarygodnie. Starałam się zrobić urzekającą minę, która dałaby mu wielkie wyrzuty sumienia kiedy tylko by mi odmówił.

- Jeśli tak uważasz i jeśli to sprawdziłaś. - Potwierdziłam, starając się nie wyrażać entuzjazmu. - Wiesz gdzie jest Arya? Po tym jak ją złapaliśmy, ciągle się gdzieś chowa. - Pokręciłam głową. Wyszedł, a ja byłam bardzo zadowolona, bo mogłam zatrzymać Lunę i nadal być blisko Sandora. Moje wspaniałe myśli zostały jednak przerwane.

- Czemu skłamałaś ojcu? - Arya wyszła z ciemnego kąta za szafą, który dodatkowo skutecznie zasłoniła moja balowa sukienka.

- Idź już sobie. - Mruknęłam, głaszcząc Lunę po jej miękkim futerku. Przymilała się do mojej ręki, powodując rosnące we mnie szczęście.

- Damy nie kłamią. Poza tym ciekawa jestem co on chce z tobą zrobić. - Zmarszczyła brwi. O co jej mogło chodzić? Kogo ma na myśli? Ojca? - Clegane nie jest znany z obrony ptaszków, albo karmienia ich ciasteczkami.

- Widziałaś nas? - Sandor tylko raz przyniósł mi ciasteczka. Byliśmy w tedy nad rzeką, a ja chciałam by mnie w tedy przytulił. Czy gdyby to zrobił, Arya powiedziałaby ojcu, że coś jest między nami?

- Najciemniej jest zawsze pod latarnią. - Zanim zdążyłam cokolwiek wymyślić, by jej odpowiedzieć, zniknęła, a po niedługiej chwili samotności pojawił się Sandor.

- Witaj ptaszku. - Zamknął za sobą drzwi i podszedł do mnie. Kucnął naprzeciw mnie i pogłaskał mojego nowego pupila, gdy ten zaczął na niego szczekać i machać ogonkiem. Patrzyłam jak jego wielka dłoń głaska delikatnie szczenię i zastanawiałam się jak to jest możliwe by tak wielki mężczyzna mógł to robić tak łagodnie. - Joffrey chce cię widzieć.

- Jak się czuje? - Prychnął. Przestał głaskać szczeniaczka i wstał. Górował nade mną nawet jak stałam, ale teraz czułam się przytłoczona jego wielkością.

- Powinnaś lepiej zapytać w jakim jest humorze. Lepiej się nie odzywająl jeśli nie musisz i nie graj opiekuńczej matki. Rano już na swoją nakrzyczał. Zostaw Lunę tutaj. Będzie jej lepiej. - Kiedy się podniosłam i postawiłam pieska na ziemi, ona zaczęła iść za nami w stronę drzwi, mimo iż niedawno byłyśmy na spacerze. Sandor wyciągnął z kieszeni suszone mięso i dał szczeniaczklwi, byśmy mogli bez problemu go zostawić. Nie chciałam tego robić, lecz wiedziałam, że ma rację.

- Pospieszmy się. Książę nie należy do cierpliwych. - Drogę przebyliśmy w milczeniu i bardzo szybkim krokiem. Kiedy weszliśmy, Joffrey właśnie ubliżał służącej, lecz natychmiast przerwał kiedy mnie zobaczył. Wydawało się teraz, że promieniał.

- Jak ręka mój książę? - Podeszłam do niego. Gestem pokazał mi, że mam usiąść. Ogar stanął za jego plecami w pewnej odległości.

- Już lepiej. - Mimochodem ujrzałam drwiący uśmiech Sandora. Sama miałam ochotę się tak uśmiechnąć, lecz szybko się opanowałam. Czyli nie jest wcale lepiej.

- Cieszę się. - Rozmowa toczyła się dalej nudno, i szybko się skończyła, gdyż do środka wszedł maester i kazał wszystkim wyjść, by zająć się raną księcia. Przyjęłam to z lekką ulgą.

- To gdzie idziemy ptaszku?

- Na spacer z Luną. - Powiedziałam od razu.

- Długi spacer? - Pokiwałam głową. Wiedziałam co chce przez to powiedzieć. Patrzył na mnie z góry, zadowolony z propozycji. - Też chcę uciec od ludzi mały ptaszku.

- Ostatnio nie lubię ich towarzystwa. - Sunęliśmy niespiesznie w przód napotykając jedynie biegających tu i tam służących, którzy na widok Ogara zazwyczaj prędko uciekali.

- Zauważyłem pewien wyjątek. - Zatrzymałam się i spojrzałam w jego twarz. Nie umiałam nic z niej wyczytać, lecz czułam, że cieszy się z mojego towarzystwa, podobnie jak ja z jego. - Nie stójmy tak lady Sanso.

- Owczywiście ser. - Obróciłam się i ruszyłam w stronę swojej komnaty, słysząc za sobą przekleństwo. Musiałam się triumfalnie uśmiechnąć.

- Jeszcze raz powiesz do mnie ser, a pożałujesz. - Warknął, kiedy już zostaliśmy przywitani przez pieska.

- A co mi zrobisz? - Przyciągnął mnie do siebie tak jak stałam, czyli tyłem do jego piersi. Poczułam jak otacza mnie jednym ramieniem. Chciałam protestować, ale to stało się za szybko.

- To. - Zaczął mnie łaskotać, a ja zaczęłam się śmiać i błagać by mnie puścił. W końcu to uczynił, ale w tedy, kiedy sam tego chciał. - I więcej żadnego ser.

- Przez Ciebie muszę się ponownie wyszykować. - Poskarżyłam się.

- Idziesz do lasu.

- Wyjdę jak będę gotowa. - Usłyszałam coś niepochlebnego kiedy wychodził, lecz się tym nie przejęłam. Po kilku minutach byłam w pełni gotowa do wyjścia. Dla niego było to oczywiście o kilka minut za długo, przez co wyrażał swoje niezadowolenie uporczywie milcząc lub będąc oschłym przez kolejne kilkanaście minut, lecz kiedy tylko dołożyłam tytuł ,,ser", zwracając się do niego, byłam zmuszona do ucieczki razem z Luną. Ku mojemu rozczarowaniu kiedy mnie złapał, dał mi tylko kolejne ostrzeżenie.

- Policzę się z tobą później. - Szepnął.

SanSan - Pies i PtakWhere stories live. Discover now