Mały Ptaszek

207 21 4
                                    

Kiedy tylko ujrzałam w drzwiach Sandora, moje myśli zaczęły płynąć po zakazanych wodach. Od razu chciałam go przytulić, dotknąć jego twarzy. Nigdy nie widziałam go w tak odświętnym ubraniu. Zniknęły zawsze zabrudzone buty do konnej jazdy, a pojawiły się również czarne, lecz bez zdartych cholewek i licznych zatarć. Te były nowe i błyszczały, jakby dopiero co je wypolerowano. Spodnie nie zwracały większej uwagi. Ich materiał był ciężki i w jednolitym, czarnym kolorze, podobnie jak góra stroju. Koszulę zdobiły trzy pozłacane spinki w kształcie ogarów, spinające materiał na jego piersi. Była to jedyna ozdoba jego stroju, lecz to pasowało do niego.

Podziwialiśmy się nawzajem, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, przeniósł wzrok na Lunę. Reszta wydarzeń mnie nie obchodziła, dopóki nie trafiłam w jego ramiona. Czułam, że chciał tego równie mocno jak ja. Bałam się Joffreya. Chciałam by zawsze był zadowolony i nie skupiał na mnie swojej uwagi, jak robił to przez ostatni tydzień, z braku innego zajęcia. Najlepszym co mogłam usłyszeć z ust Sandora, było to, że mnie przed nim ochroni, że będzie moją osobistą tarczą, kiedy cały mój wysiłek włożony w urok osobisty i maniery nie wystarczał. Czułam jego dłoń głaskającą mnie po plecach, schodząca coraz niżej ku mojej talii. Poczułam delikatne szarpnięcie, kiedy jego palce zahaczyły o materiał i nie mogły się wydostać. Zaśmiałam się w duchu, lecz zaraz przeleciał mnie dreszcz strachu.

- Ostrożnie, Jeyne może jeszcze wrócić. - Szepnęłam. Odwróciłam się tyłem, by mógł wyplątać swoją rękę. Jego twarz również zdradzała lekką panikę. Po krótkiej chwili oswobodził się i zawiązał kokardę ponownie, choć miałam nadzieję, że tego nie zrobi. Nie chciałam iść na tę ucztę. Wolałam zostać tutaj z nim, przytulona do niego i nie musieć udawać, że mój książę w moich oczach jest kimś idealnym.

- Nie sądzę by to zrobiła. - Położył dłonie na mojej talii i obrócił do siebie. Spostrzegłam smutek w jego oczach, który udzielił się także mnie.

Ta niesprawiedliwe, że tak dobry człowiek oceniany jest bezpodstawnie jako zły. Jednak ja sama go osądziłam już przy pierwszym spojrzeniu na niego. Wstyd mi było za moje przerażenie w tamtej chwili, lecz w tedy byłam głupszą sobą. Już nie popełniłabym takiego błędu. Nie zmieniało to faktu, że czułam jak to jest niesprawiedliwe. Sandor zasługiwał na coś więcej i chciałam mu to dać. Chciałam jakoś mu się odwdzięczyć za to co dla mnie robi. Tylko jak?

- Przykro mi, że się ciebie boi. - Uśmiechnął się delikatnie i położył dłoń na moim policzku. Delikatnie podniósł moją twarz w górę, bym na niego spojrzała.

- To nie tobie powinno być przykro ptaszyno. - Nachylił się ku mnie i pocałował mnie w czubek czoła, lecz zrobił to niepewnie, patrząc na moje usta. Widziałam jak jego mięśnie ramion drżą i zapragnęłam ich dotknąć. Czy on może mieć coś przeciwko temu?

Powoli wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego ramienia, by kilka sekund później przywrzeć do niego, oplatając moimi wątłymi ramionami jego kark. To mi nie wystarczyło. Był tak blisko, że zapragnęłam zrobić coś więcej. Przytuliłam więc swoją twarz do jego wiecznej rany zarówno na ciele jak i w duszy. Trwaliśmy tak, ja pragnąca jego bliskości, a on zaskoczony tym, że tego chcę. Nadal stał niepewny tego jak ma się zachować, kiedy odsunęłam swoją twarz od jego i zobaczyłam jego wzrok. Widziałam już nie raz jak mężczyzna umie patrzeć na kobietę, która mu się podoba. Czy najlepszym prezentem nie będzie pocałunek? Złożyłam go na jego policzku, lecz nie raz, tylko kilka razy, za każdym razem przesuwając usta o kilka milimetrów w inną stronę. Jego oddech pogłębił się jeszcze zanim skończyłam. Nie wiedziałam z jakiego powodu zaczął oddychać głośniej, więc odsunęłam się, sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Nadal obejmowałam go mocno ramionami, które drżały wraz z nim. Wpatrywałam się w jego brązowe oczy, a on w moje.

SanSan - Pies i PtakTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon