Kocham

178 19 6
                                    

Patrzyłem na jej twarz, piękną, zupełnie nie pasującą do zbliżającej się zimy. Nadal jej ciało owijał materiał, lecz w pamięci nadal miałem ten moment, w którym go nie było. Nigdy nie śnił mi się nocami, nigdy sobie go nie przypominałem, próbując wydrzeć z pamięci oprawiony w ramkę, wryty w mój umysł obrazek, tłumacząc sobie raz za razem, że ona nie należy do mnie, lecz nie umiałem dłużej tego w sobie trzymać. Obraz ten zalał moją świadomość, dając mi uczucie ciepła na całym ciele, powoli rozchodzącego się w zakątki, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Dotknąłem najdelikatniej jak potrafiłem jej policzka i posunąłem dłonią w dół, do jej szyi, muskając ją palcami. Westchnęła przez sen, uśmiechając się. Bezpieczna i szczęśliwa w środku nocy.

Skrzywiłem się, jak za każdym razem kiedy sobie przypominałem, że nie mam na sobie koszuli. Nalegała bym pozwolił jej ją ściągnąć. Uległem, a ona wstrzymała oddech i zaczęła dotykać mojej skóry. Niepewnie, delikatnie, trwożnie. Patrzyła na mnie z nieśmiałością godną tylko damy z jej stanu. Całkowicie nieświadomej swojego ciała, przemian, seksualności. Kiedy się ośmieliła bardziej, zaczęła całować moje blizny, mimo tego, że całkowicie zesztywniałem pod wpływem tego dotyku, nie zniechęciło to jej. Nadal kontynuowała wędrówkę swoich warg po moim ciele, dodatkowo przesuwając po nim dłońmi.

Oboje czuliśmy się rozgrzani, lecz żadne z nas nie przekraczało cienkiej granicy, tak cienkiej i napiętej do granic możliwości, że trudno by mi było sobie wyobrazić inną, podobną.

Pocałowałem jej różowe usta i szepnąłem, że ją kocham. Cicho, prawie niesłyszalne wyszło to z moich ust. Czułem się niczym prawdziwy romantyk wyznając coś takiegiego, lecz tak naprawdę odkryłem, że jest to dla mnie naturalne w tej chwili.

Wstałem i szybko wyszedłem, rzucając ostatnie spojrzenie na ptaszynę pogrążoną we śnie. Następnie popchnąłem drzwi i wyszedłem, wkraczając w mrok. Otwartem tajne przejście i przeszedłem nim, zastanawiając się, kto jeszcze może je znać, prócz Pająka. Zapewne nikt.

Moje kroki były ciche, lecz moje oddechy głośne. W pozornej ciszy było jednak słychać wiele. Intrygi, jęki, krzyki... Nadal czułem, że muszę coś zrobić z tym, co obudziła we mnie Sansa. Wyszedłem więc na dwór, strażnicy nadal byli mną przerażeni, więc widząc mój wielki kształt na horyzoncie, nawet nie próbowali mnie zatrzymywać.

Miasto żyło. Kurwy przechadzały się po drogach zachęcając swoim wyuzdanym ubiorem, lecz żadna z nich nie zachęciła mnie. Przed oczami miałem tylko ptaszynę. Zrezygnowany zawędrowałem do karczmy, lecz w niej rozgrywał się dziwny widok. Na moje nieszczęście w głównym kręgu był mój rywal. Zazgrzytałem zębami, lecz już nie mogłem się wycofać. Zobaczył mnie, lecz skryłem się w kącie blisko wyjścia, by w najmniej zauważalnym momencie zniknąć w innej karczmie.

Jak się potem okazało, nie było to możliwe.

Zamówiłem piwo i zacząłem obracać w dłoniach złotego smoka. Waluta ta została wprowadzona za rodu Targaryenów i zawsze zastanawiało mnie, czemu Robert pałający do niego nienawiścią nie kazał zmienić nazwy i grawerunku. W zamyśleniu nie zauważyłem nawet, kiedy obok mnie przysiadła młoda kobieta. Miała na sobie obcisłe spodnie i koszulę z widocznie podwiązanym biustem, by wydawał się większy i wydatniejszy. Jej twarz była przyjemna. Miała rude loki do pasa i piegowatą, niewinną twarz. Uśmiechała się nieśmiało patrząc na monetę.

- Głodna? - Spytałem, a ta pokiwała głową. Zamówiłem kurczaka na pół z dużymi bochenkami chleba. Dziewczynie zaszkliły się oczy, kiedy również zamówiłem jej świeżego soku z owoców. Nie wydałem całego smoka, a resztę i kilka innych złotych smoków dałem ukradkiem dziewczynie, która patrzyła na mnie w zdumieniu. Nie odzywała się. Po prostu siedziała ze łzami w oczach, a ja się uśmiechałem pod nosem. Było to dla mnie komiczne.

- Chcesz... - Zaczęła, lecz pokręciłem głową ucinając dalszą część jej zdania, choć przemknęło mi to kilka razy przez myśl. Była nieco podobna do ptaszyny. Różnie nieśmiała i delikatna. Miała także rude włosy. Zmierzyłem ją wzrokiem wietrząc podstęp, lecz nie przesiadłem się, zamyślony. Już po posiłku dziewczyna pocałowała mnie w policzek, przez co zesztywniałem, a ona zaczerwieniła się, lecz nie uciekła. Dziękowała mi jeszcze słownie, a ja patrzyłem na nią niczym na ducha, zastanawiając się, czy aby na pewno nie była to Sansa... Zachowywała się prawie tak jak jej kopia, tylko nie aż tak ośmielona jak teraz.

- Ty! - Wrzasnął mój rywal. Nawet nie miałem pojęcia jak się nazywał. - Widzisz nieletnią dziewczynę. Moją córkę.

Zakląłem pod nosem. Wiedziałem, że moje przeczucie nie kłamało. Spojrzałem na niego. Nadal stał na podwyższeniu. Był rycerzem, gawędziarzem i miałem go w dupie. Zwyczajnie w dupie.

- Jeśli to twoja córka, to czemu ja ją nakarmiłem, a nie ty? - Spytałem, nadal siedząc. Brązowowłosy zapowietrzył się. Wyjątkowo zła cecha bajarza, który słowem powinien operować równie łatwo, co rycerz swym mieczem. Swoją drogą podobno obie rzeczy mu nie wychodziły.

- Tato, on mi pomógł. - Powiedziała cicho dziewczyna, lecz jej ojciec to zignorował. Wstał i wyciągnął miecz. Nadal siedziałem, spokojnie. Rudowłosa uciekła, co mnie ucieszyło. Miałem większe pole manewru. Przeciwnik podchodził głośno dysząc, lecz kiedy się na mnie rzucił, moje ciało było już gotowe. Machinalnie wstałem i podniosłem stół, w który wbił się miecz i który z łoskotem spadł, przygniatając ciało mężczyzny w połowie. Wyjąłem złote monety i rzuciłem mu.

- To na maestera, choć myślę, że powinien uleczyć cię z bardziej dogłębnej choroby. - Wyszedłem z gospody ryczącej śmiechem i udałem się do ciepłego łóżka Sansy, pragnąc ją do siebie przytulić. Tego właśnie teraz potrzebowałem by się uspokoić.

Ostatnio chyba biję rekordy, haha. W każdym razie stwierdiłam, że się trochę wyłamię z głównego trójkąta i pokaże samego Sandora. ♥️ Przecież on nie żyje tylko życiem Sansy... Ma własne problemy. :)

SanSan - Pies i PtakWhere stories live. Discover now