Piękny Wieczór Część I

259 21 8
                                    

Nadrabiam zaległości 😊😊😊

Arya. Miałam ochotę ją zabić.

- On jest dobry. - Warknęłam, kiedy tylko Sandor wyszedł. Nie chciałam by to robił, lecz moja siostra nie przestałaby go atakować. Musiałam coś zrobić, by nie musiał tego słuchać. Teraz stoczę z nią wojnę.

- Nie wiesz tego. Czy to on pomógł ci jak chciano cię zgwałcić? Nie. On tylko jest jak duch. Stoi za tobą czy przy tobie i szepcze do ucha miłe słowa. Skąd wiesz, że nie mówi tego Joffreymu? - Nie wiedziałam. Byłam pewna, że tego nie robi, ale nie miałam jednoznacznego dowodu, który nie brzmiałby głupio. Milczałam. - Sama widzisz. Luna jest cudowna, lecz to nie jest wszystko.

- Lubię go. Pomaga mi. Chroni mnie. - Arya pokiwała głową, lecz zanim coś powiedziała, do komnaty wpadły trzy służki. Po upływie godziny byłyśmy gotowe na uroczystą ucztę, która miała się odbyć za jakiś czas.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, kiedy Arya protestowała przed ubraniem sukni. Postawiła na swoim, jak zazwyczaj. Przywdziała zdobną koszulę i eleganckie spodnie, bardziej męskie niż damskie, lecz innych nie miała. Służki za to wyszły z wyrazem ulgi i rezygnacji na twarzach. Nie dziwiłam im się. To był ciężki bój.

***

Stwierdzić, że książę był w złym humorze, to stanowczo zbyt mało. Dziś nawet ja słuchałem tego jak bardzo jest na mnie zły, choć nie miał w zwyczaju mówić mi co robię źle, a co nie. Zazwyczaj w ogóle nie komentował mojej obecności. Mówił do mnie, nazywał Ogarem lub Psem, lecz nigdy nie był tak zdenerwowany jak dziś.

Psie, gdzie byłeś? Psie, co ty robisz? Znajdź mi maestera. Boli. Psie zrób coś. Zabij ich wszystkich. Moja matka to kurwa. Nie wiesz jak mnie boli. Psie, nienawidzę uczt. Czy Sansa tam będzie?

Ostatnie pytanie było jedynym na jakie odpowiedziałem z kilkudziesięciu jakie mi zadał. Pozwalałem mu się wygadać zawsze, kiedy był w takim stanie. Monolog bez odzewu działał na niego kojąco -w przeciwieństwie do mnie -
- po pewnym czasie, ale jednak. Jak już powiedział wszystko co miał do powiedzenia, to zazwyczaj po prostu siedział z obrażoną miną, wpatrując się w sufit. Przyszła służka by powiadomić nas, że już czas. Joffrey był dziwnie zadowolony, choć nie lubił uczt tak jak jego ojciec.

- Psie, idziemy. - Oznajmił. Z jęknięciem zerwał się z krzesła, zapinając na chwilę, że ma niesprawną dłoń. Upadł i sprawił sobie jeszcze więcej bólu. Musiałem bardzo się opanować, by nie westchnąć ostentacyjnie. Zamiast tego musiałem udawać, że naprawdę zależy mi na swoim Panie.

- Pomóc mój Panie?

- Tak. Na co jeszcze czekasz? - Z chęcią pomogę Panie, wbijając sztylet w twój brzuch. Podszedłem do niego i delikatnie go podniosłem, jednak nie aż tak delikatnie jakbym mógł. Z satysfakcją usłyszałem jego syk. - Ostrożniej Psie.

- Przepraszam Panie. - Ruszył przodem, a ja za nim. Po drodze musieliśmy się zatrzymać, by mógł zagadać do jakiejś ładnej służki. Nie słuchałem tego co mówił, lecz był bardzo z siebie zadowolony. 

Idąc korytarzem natknęliśmy się na Sansę z siostrą. Ptaszyna wyglądała cudownie. Niebieski podkreślał kolor jej oczu, a waską talię, pasek. Joffrey też to zauważył, komplementując ją. Razem poszliśmy na ucztę. Sansa udająca, że jest zachwycona towarzystwem księciem, wypytywała o jego stan, chwyciła nawet Joffreyego pod zdrowe ramię i szli przodem, za to ja z małą wilczycą szedłem z tyłu. Nie przestawała uważnie mnie obserwować.

SanSan - Pies i PtakWhere stories live. Discover now