Chwilowy książę z bajki

149 11 8
                                    

No witam !
Jak dobrze mi się pisało, aż tak, że nowy rozdział wskakuje dziś.
Miłego czytania ! 😘

Uśmiechnęłam się. Szczerze. Nie wierzyłam w to, ale tak właśnie było. Moje prawdziwe, najprawdziwsze uniesienie kącików ust do góry w jego obecności.

Przez krótki moment nie wierzyłam w to, lecz za chwilę przestałam mieć wątpliwości i poddałam się temu uczuciu całkowicie. Czułam się dobrze. Czułam się nie zagrożona. Czułam się... pewnie i nie miałam możliwości przewidzenia tego, że mnie to może zgubić. Moment był najważniejszy w tej chwili w jakiej się znajdowałam. To co myślałam przypominało masło maślane, lecz kto przejmowałby się masłem? W dodatku maślanym?

Tej cudownej chwili nic nie ujmowało. Chwili opierzonej przez promienie słoneczne i idylliczne chmury na niebie oraz złoto jego włosów i zieleń jego przyjaznych oczu. Aż chciałam ich dotykać, przed czym powstrzymywało mnie jedynie to, że czułam się należna do Sandora. Nie wiedziałam tego w tamtych ulotnych momentach, które przylgnęły do mojej pamięci, lecz miałam głębokie uczucie tego, że nie powinnam, więc nie wykonałam tego kroku. Siedziałam jedynie naprzeciw niego i toczyłam zgodną z etykietą przyjemną rozmowę. Czy to się działo? Tak. Tematy były błache, lecz można było wywiązać z nich dłuższą konwersacje. Starałam się nie wchodzić na tematy zagrożone, ale on sam tego nie robił. Sielankowość i cytryny uderzyły mi do głowy, szczególnie kiedy doprawione zostały winem.

- Ogar. Co o nim sądzisz? - Zielone oczy spojrzały na mnie z miłymi błyskami, a ja się zapowietrzyłam i przez dłuższy moment nie odpowiadałam nic, wpatrzona w niego.

- Ma na imię Sandor. - Powiedziałam powoli. Uśmiechnęłam się, lecz w duchu obudziłam. Mogłam popełnić największy błąd. Kocham Sandora, lecz nienawidzę Ogara. - Lubię Sandora, który dba o mnie jako o twoją przyszłą żonę, lecz nienawidzę Ogara, którym jest znacznie częściej.

- Widzisz korzyść w jego ochronie ? - Kiwnęłam głową.

- Korzyść dla ciebie, książę. - Książę pokiwał głową, a błyski w oczach zostały. Już nie zadał więcej pytań o niego. Zadowolił się tym co dostał. Moja niepewność jednak rozwiała się, kiedy wrócił stopniowo do charakteru bliskiego dla jego złej strony. Kiedy przegnał mnie oschłymi słowami i nieczułym przytulaniem widziałam, że wszytsko jest w najlepszym porządku, choć sprawił mi on fizyczny ból. Tak ma być. Uśmiechałam się.

***

- Wyczyść tamte konie chłopcze. - Fuknęłam patrząc na szczotkę i wiadro pełne wody, które dostałam i powlokłam się opornie w stronę stajni. Dobrze wiedziałam, że nakarmienie koni kosztuje o wiele więcej niż usługa ich czyszczenia i było na nią stać Czarnych Braci, lecz to była moja kara. Jeśli chcę mieć spokój, muszę ją wykonać. Najlepiej jak najszybciej, by zdążyć jeszcze zasnąć.

Spojrzałam na wychudzone, marne koniki i prawie im zaczęłam współczuć, że muszą wytrzymać jeszcze tortury, które im zafunduję. Wzięłam się do pracy zaczynając od konia dowódcy. Jeśli będzie lśnił, może nie zauważy, że spartaczyłam robotę z innymi końmi. Konik poruszył się niespokojnie, lecz po jakimś czasie zaczął spokojnie żuć siano z dodatkiem lekko przegniłych i rozgotowanych warzyw.

- Chciał pozbawić cię kolacji. - Gendry usiadł na ramie zagrody z talerzem i uśmiechnął się do mnie. Zignorowałam go mimo głodu. Nie musiał być dla mnie miły. Byłam tylko dziewczynką, co wcale nie znaczyło, że jestem gorsza i nie umiem o siebie zadbać. - Obraza majestatu, lady ? - Ostatnie słowo dodał bardzo cicho, lecz na tyle głośno, bym je usłyszała i zgromiła go wzrokiem. On jednakże tylko się uśmiechnął, przyzwyczajony do mojej reakcji. - Masz. - Podał mi jedzenie kiedy skończyłam z koniem. - Umyję kolejnego za ciebie.

Wyciągnęłam po dłuższej chwili dłoń po jedzenie i oddałam mu sprzęt do mycia. Głód i chęć zjedzenia czegoś ciepłego wygrała.

- Tylko porządnie kowalu, bo to ja wyznaczę ci karę. - Zaśmiał się, a ja uśmiechnęłam się pod nosem, siedząc tam gdzie on wcześniej i obserwując jego pracę. Szło mu znacznie sprawniej niż mi. Przypuszczalnie w kuźni, zanim podbił koniowi kopyta, musiał go przygotować do odbioru. Byłam mu wdzięczna za toż że sporządził za mnie dwa konie znacznie szybciej niż zrobiłam to ja z jednym, ale przyszła moja kolej. Nie podziękowałam mu kiedy odszedł i tym razem zaczęło mnie to lekko męczyć, kiedy uświadomiłam sobie, że to być może jedyne, na co czekał.

***

Czułem, że mam ogon. Szedłem raz wolniej, raz szybciej, co jakiś czas skręcałem gdzie indziej niż powinienem nadkładając drogi, ale przez cały czas czułem obecność cienia za moimi plecami. Ulice były pełne ludzi, więc trudno było mi ocenić kto za mną idzie, gdyż w tłumie zawsze mogłem rozpoznać jakaś znajomą twarz. Postanowiłem więc skupić się na swoich sprawach i poszedłem tam, gdzie nienawidziłem chodzić, lecz ptaszyna często zjawiała się tam z dwórkami pod moją protekcją.

Sezonowy targ wrzał. Setki ludzi chodziły między straganami, które stanowiły mieszankę najróżniejszych rzeczy. Miałem w pamięci jedynie jedną rzecz, którą Sansa chciała mieć. Zapamiętałem dokładnie miejsce w którym stał stragan, lecz zmyliła mnie inna sprzedawczyni, przez co krążyłem wokół niego kilka razy, zanim zorientowałem się, że to właśnie ten.

- Odłożony wczoraj towar poproszę. - Zwróciłem się do kobiety, która patrzyła na mnie z mieszaniną strachu i zdziwienia. Zapewne nie sądziła, że taki mężczyzna jak ja mógłby coś tu kupić. Nie pasowałem do otoczenia koronek i biżuterii z lecz nie była to jej sprawa.

- Jaki towar? - Spytała po kilkunastu cennych straconych sekundach mojego życia, które zdążyły zepsuć mój w miarę dobry humor.

- Dla księcia. Dwa przedmioty. Zapakować oddzielnie. - Burknąłem. Kobieta pospiesznie zrobiła co jej kazałem i przyjęła zapłatę. Kątem oka widziałem, że szukała reszty do wydania, lecz mnie już tam nie było, za to w mojej sakiewce spoczywał szeroki jedwabny niebieski szal i turkusowe kolczyki.

SanSan - Pies i PtakWhere stories live. Discover now