Pomarańczowe Słońce

321 27 19
                                    

Noc była bardzo cicha, a Sansa nie chciała tego przerywać. Patrzyła w odsłonięte okno swojej komnaty podziwiając srebrny księżyc. Uśmiechała się i czuła bezpiecznie.

Nagle cisza została zakłócona, a ona aż podskoczyła, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Podeszła powoli i otworzyła, choć podejrzliwie, biorąc to za jakiś wygłup Aryi. Ona uwielbiała ją straszyć i uprzykrzać życie.

Na progu znalazła jednak pakunek owinięty zwykłym sznurkiem, pod którym była karteczka z napisem ,,Zwróć, kiedy przeczytasz".

Czy to była sprawka Aryi? Sansa rozejrzała się wokół, lecz nikogo nie zauważyła. Wymacała opakowanie ze wszystkich stron, lecz to naprawdę była książka. Tak przynajmniej się jej wydawało. Jeśli to kolejny głupi żart jej siostry to chyba sama jej coś naszykuje, by Arya nie czuła się tak bezkarna.

Delikatne, dziewczęce dłonie zabrały się do rozpakowywania prezentu. Czy można go tak było nazwać, jeśli ma go zwrócić? Tylko komu? Nikt się nie podpisał. Niestaranne pismo mogło należeć do każdego. Nigdy nie widziała tak pisanych liter i nie potrafiła wskazać kogoś, kto mógłby je nakreślić.

Sansa w końcu uporała się z mocno zaciśniętym sznurkiem i zobaczyła pod nim miękką okładkę książki, a bardziej skórzanego, grubego notesu nieopatrzonego w tytuł. Zmarszczyła brwi i otworzyła zeszycik na byle jakiej stronie. Całe kartki wypełniały litery, drobne i starannie napisane jakby przez kobietę. Gdzie nigdzie, w miarę przewracanych stron widziała rysunki przedstawiające najczęściej brutalne sceny.

Czy to Joffrey dał mi taką książkę? Czy to opowieści o rycerzach? Nie, Joffrey nie miałby tak niestarannego pisma. On zapewne kreślił piękne litery. Więc kto?

Dziewczyna otworzyła notatnik na pierwszej stronie i zaczęła czytać pierwszą opowieść przy blasku świecy, którą zapaliła przed rozpakowaniem prezentu. Czuła teraz jej woń, która przyjemnie pachniała pomarańczami.

,,Pomarańczowe Słońce", czyli tytuł opowiadania, jak już sprawdziła, gdyż miało zaledwie pięć stron, wpasowało się idealnie w nastrój wnętrza. Jednak wkrótce rudowłosa piękność miała kojarzyć z tymi owocami pełne cierpienia życie mężczyzny, który zrobił to, co musiał i co uważał za słuszne, czyli po prostu wykonywał swoją pracę strażnika murów, a podły właściciel grodu skazał go na banicję, a jego rodzinę na śmierć za to, że jego dzieci bawiące się na murze spadły.

Rudowłosa długo patrzyła się na ostatnią linijkę tekstu. ,,W końcu nadeszło jego wymodlone wybawienie, łaska Matki płaczącej nad swym dzieckiem." Pod nim znalazł się rysunek leżącego martwo człowieka, mężczyzny z opowieści, a przed nim posąg Matki o dobrotliwym wyrazie twarzy. Sansa czuła, że jej serce łopocze w klatce piersiowej, a po jej twarzy spłynęło kilka łez. Nie pamiętała, by cokolwiek wzbudziło w niej takie emocje, lecz na pewno nie było to słowo pisane. Schowała zeszycik pod materacem, by nikt go nie znalazł.

Zapragnęła, by był to jej sekret. Nie miała dziś sił by czytać dalej, więc postanowiła iść spać. Śniło się jej, że ostrzega mężczyznę przed zagrożeniem i ratuje jego życie oraz jego rodziny.

***

Sandor stanął w cieniu dziedzińca i patrzył na pogrążoną w mroku konstrukcję z kamienia. Najjaśniejszym punktem dzisiejszej nocy były gwiazdy i księżyc, lecz miał nadzieję ujrzeć za chwilę palące się światełko w oknie. Kiedy je zobaczył uśmiechnął się i wrócił do swojego pokoju niespiesznym krokiem.

Jak już wcześniej zapowiadałam, dziś krótszy rozdział, lecz kolejny powinien być dłuższy od obu ostatnich. 😊

SanSan - Pies i PtakWhere stories live. Discover now