Łzy

278 20 4
                                    

Kiedy zobaczyła jego zielone oczy, miała wrażenie, że serce zaczęło bić jej szybciej. Były pełne uczuć. Wiedziała, że to dlatego, iż słyszał o strasznej rzeczy jaka się zdarzyła. W pierwszej chwili zauważył jedynie ją. Uśmiechnął się ciepło i podszedł do niej. Chwycił za rękę i powiedział, że bardzo jej współczuje i że chce by... i tu przerwał, bo zobaczył Ogara, który jak gdyby nigdy nic oglądał ich jakby byli aktorami w teatrze pod chmurką i jadł dalej zupę. Kamienna mina wróciła na jego twarz, lecz Sansa tak nie umiała. Poczuła się zirytowana jego zachowaniem. Gdyby miała na to odwagę, powiedziałaby mu, że powinien wyjść, lecz nie miała jej. Mogła jedynie odpowiedzieć na pytanie. Miała nadzieję, że żąda je jej.

- Co tu robisz Psie?

- Zaopiekowałem się twoją narzeczoną. Przyniosłem ją tu roztrzęsioną i zostałem do twojego powrotu. - Joffrey skinął głową i wyprosił Sandora za drzwi. Ten wstał bez słowa, zabierając zupę ze sobą.

- Mam nadzieję, że cię nie przeraził Moja Pani. - Ucałował jej dłoń, a Sansa zarumieniła się. Cieszyła się, że byli sami.

- Nie Panie. Zdążyłam się przyzwyczaić do jego obecności. Pomógł mi i pilnował. Jedynie... wstyd mi za to, że widział mnie w tak złym stanie. Kiedy mnie tu przyniósł całkiem nie byłam sobą. - Kilka łez spłynęło po jej policzku, a złotowłosy książę delikatnie otarł je dłonią.

- Nie płacz, proszę. Co chciałabyś robić?

- Wystarczy mi przechadzka. - Musiała zapomnieć przynajmniej na jakiś czas o tym co się stało.

Za niedługo świat zacznie pogrążać się w mroku, lecz do tego czasu mogli przebywać poza murami. Zabrali Damę na spacer, gdyż sama się do nich dołączyła. Kilka kroków za nimi kroczył Sandor, a wilkor zniknął gdzieś zanurzając się w las. Sansa wiedziała, że zwierzę nie odeszło daleko. Nigdy tego nie robiło.

- Jak było na polowaniu, książę? - Czuła się szczęśliwa mogąc spacerować z nim po tereneach okalających Winterffel. Marzyła tylko o tym, by Ogar gdzieś zniknął zostawiając ich samych. W tedy atmosfera byłaby znacznie bardziej romantyczna, mimo iż jej książę był trochę znużony. Tłumaczyła to sobie polowaniem. To na pewno było męczące. Cały dzień na koniu, szukanie zwierzyny, utracone tropy i fałszywe alarmy. Być może jakieś ciekawe znaleziska, lecz rzadko się one zdarzały. Na pewno było przy tym dużo zabawy, rozmów i żartów, lecz tym razem zapewne umilkły po wiadomości, jaką dostali polujący.

Nie mogła być zła na Brana, lecz była. Nie powinien był się wspinać. Wiedział, że to może się tak skończyć. Sansa nieskończoną ilość razy widziała jak mama każe mu przestać, lecz on nie umiał. Ciężko jest przestać robić coś co się kocha. Sansa pamiętała jak kiedyś do zamku przybył ministrel. Był stary, lecz głos miał jak najpiękniejszy trel ptaka o poranku. Chciało się by wybudzał ze snu dzień w dzień aż do końca świata. Sansa marzyła o tym, by pozostał w zamku, albo żeby chociaż przybywali na Północ inni muzycy, lecz on wkrótce odszedł, a po nim nie przyszedł żaden kolejny.

Prosiła ojca by mu zakazał, by coś zrobił i zalewała się łzami, lecz to na nic się nie zdało. Dostała jednak specjalnie napisaną dla niej piosenkę, którą pamięta aż po dziś dzień bardzo dokładnie. Potem staruszek odszedł w dal. Ona jako jedyna go żegnała.

- Znakomicie. - Odparł książę i kopnął mały kamień stojący mu na drodze.

Sansa zatrzymała się i zaczęła śpiewać piosenkę, którą tak dobrze pamiętała. W miarę jak wypowiadała kolejne słowa, zauważyła, że brzmią bardziej jak wierszyk, jednakże tyle razy go ćwiczyła w pokoju, wspominając staruszka, który ofiarował jej kilka tygodni szczęścia w tej zimnej krainie, że nigdy tego nie zauważyła. 

SanSan - Pies i PtakWhere stories live. Discover now