Koszmar

203 24 4
                                    

Mamy tu już prawie tysiąc wejrzeń (tym rozdziałem, zapewne przebijemy dziś liczbę 1000), z czego bardzo się cieszę, bo nigdy nie sądziłam, że uda się to osiągnąć.

Nadal cieszę się jak dziecko z kolejnych osób, które tu trafiają, dają gwiazdki i komentują.

♥️ Dziękuję wszystkim ❤️

Dziękuję po prostu za to, że tu jesteście, a największym zaszczytem jest to, że się wam podoba, dlatego zdecydowałam się dziś dodać bardzo emocjonujący dla naszych bohaterów rozdział.

Miłego czytania 😘

Waliłem raz za razem w posadzkę z furią. Cierpiał meble wokół mnie lub ja sam, kiedy nie mając niczego pod ręką, uderzałem w siebie, warcząc przy tym wściekle. Krzyczałem i biłem ściany, wpadając na poszczególne przedmioty, mniejsze lub większe raz za razem, aż w końcu ktoś wszedł do mojej komnaty.

Na początku miałem ochotę zabić tę osobę za to, że mi przeszkadza, za to, że w ogóle patrzy na mnie kiedy jestem w takim stanie, lecz zatrzymałem się z uniesioną w górę ręką. Patrzyłem przed siebie, na tę osobę i nie wierzyłem, że to ona. Kobieca sylwetka, długie, brązowe włosy i przerażona twarz, które były mi znane bardzo dobrze. Jeyne. Przez ramię miała przerzuconą torbę, a w rękach trzymała misę z czystą wodą. Usiadłem na podłodze, pozwalając, by zamknęła za sobą drzwi i usiadła przede mną. Nagle wszystko minęło.

- Mogę? - Spojrzała na moje dłonie, całe umazane we krwi. Wzięła jedną z nich i położyła sobie na kolanach. Zaczęła wyciągać z torby kolejne przedmioty, ale mało mnie to obchodziło. Czułem jak kiwam się lekko w przód i w tył, a moim ciałem, którym jeszcze nie tak dawno kierowały negatywne emocje, pierwsze skrzypce grało otłumanienie. Ledwo docierały do mnie jej słowa. - Sansa nie może... zobaczyć. Płakała... i chciała... tobą zajęła. Muszę...

Położyłem się na podłodze oddychając ciężko. Nie czułem teraz bólu, tylko pustkę i zmęczenie całą sytuacją. Nawet nie wiedziałem już którą. Tą teraźniejszą? Poranną? Wczorajszą? Wszystkimi?

- Panie? - Wystarczyło, że odwróciłem do niej głowę i zamilkła. Tego właśnie potrzebowałem. Pierdolonej ciszy, która ukoiła by ból mojej głowy, przyćmiewający ten, który zaczynałem czuć na całym ciele. W końcu z mojego gardła wydobywały się nie krzyki wściekłości, a jęki bólu.

***


Gdzie jest twój pies? Widziałem jak wracał. - Joffrey był jak zwykle uprzejmy. Wzruszyłam ramionami, patrząc z niepokojem na dwóch oddalających się żołnierzy, którzy przyprowadzili mnie do mojego księcia. Nie ufałam im, a powodem były lwy na ich piersiach. - Twój ochroniarz zbytnio się nie angażuje. Za mną przynajmniej wiernie chodził. Może uważa, że ja bardziej potrzebuję ochrony od ciebie?

Zmraszczył brwi w wyrazie niezasowolenia. Zbliżył się do mnie powoli i spojrzał w dół na mój naszyjnik, który mi ofiarował. Dotknął go delikatnie i przesunął ręką w górę, do mojej szyi, sprawiając, że przez moje ciało przeszedł dreszcz. Spodobało mu się, jaką wywołał u mnie reakcję. Nie odbierał tego jako sygnału obrzydzenia. Patrzyłam tylko na niego, stojąc biernie, lecz to mu nie przeszkadzało. Zapewne sądził, że nie chciałam zepsuć tej chwili, lub byłam aż tak zaskoczona, że nie byłam w stanie nawet drgnąć. Zmusiłam się do tego, by nadal stać i się nie ruszać, a potem do tego, by położyć rękę na jego policzku. Musiałam grać.

SanSan - Pies i PtakWhere stories live. Discover now