Rozdział 99

152 19 0
                                    

Wrzask jakiejś kobiety odbił się echem w pustej fabryce, stawiając członków Fairy Tail na nogi. Nie potrafili dłużej siedzieć w miejscu i czekać, aż walki zakończą się, a oni będą mogli bezpiecznie wyjść z ukrycia. Nagły huk przyprawił ich o dreszcze.

Makao wziął od Levy torbę i zaczął w niej grzebać bez najmniejszego celu. Zapłakał, wspominając poprzednią wojnę, którą przeżył, a z którą nigdy więcej się nie chciał spotkać.

— Mam dosyć! — wrzasnęła Cana, rzucając się w stronę wyjścia.

Jet i Droy złapali ją w połowie drogi. Przycisnęli do podłogi. Dziewczyna nie poddała się. Wyswobodziła rękę i uderzyła Droya prosto w twarz. Rozległ się trzask. Z noga poleciała mu krew. Jęknął z bólu, rozluźniając uścisk. Jet nie był już w stanie sam utrzymać zdeterminowanej Cany. Odepchnęła go, biegnąc, ile sił tylko miała w nogach, by dotrzeć do celu.

Rozległ się strzał wewnątrz budynku.

Wszyscy zamarli.

— Błagam, już przestańcie. — Levy schowała wcześniej wycelowany w sufit pistolet z powrotem do futerału. Rzuciła Canie ostre, pełne rozczarowania spojrzenie. Westchnęła. — Chyba nie będę mogła cię zatrzymać, ale proszę, przemyśl to. Nie chcę stracić więcej przyjaciół.

Cana wbiła wzrok w podłogę.

— Ja też nie. Dlatego pragnę uratować Laxusa... — Zawiesiła głos. Wbiła paznokcie w ramiona. Laxus zapomniał o niej. Nie odpisał na choćby jeden z jej listów. Choć ją ciągle odrzucał, jej całą miłość i oddanie, nadal nie potrafiła go teraz porzucić. Może nawet więcej. Z całych sił chciała go ratować, pomóc człowiekowi, którego kochała ponad życie...

Ruszyła. Nikt nie odważył się jej zatrzymać. Odsunęła meble, którymi zastawili wejście. Odwróciła się, posyłając ciepły uśmiech. W milczeniu odeszła, zamykając za sobą drzwi. Jet i Droy otrzepali się z kurzu.

— Jeszcze nie zastawiajcie — odezwał się nagle Natsu.

Makao z niezadowoleniem spojrzał na chłopaka.

— Dobrze wiesz, że i tak nic tu nie pomożesz — powiedział, wskazując dłonią w stronę toczących się na zewnątrz walk. — Gorzej, zginiesz, ty głupi smarkaczu! — wrzasnął. Jego głos odbił się groźnym echem w pustym budynku. — Nie chcę stracić syna...

— Czyli co mam zrobić? — Wzruszył ramionami. — Nie chcę umierać, ale to czekanie mnie... — Rozpłakał się. Nie umiał znaleźć właściwych słów, które opisałaby przytłaczające go uczucia.

— Nikt stąd już nie wychodzi i tyle — rozkazała Levy, ku zaskoczeniu wszystkich. — Nie myślicie trzeźwo. Nikomu nie pomożemy. Dlatego musimy przynajmniej walczyć o to, by przeżyć.

Otworzyła ostatni raz telefon, wierząc, że tym razem złapie jakikolwiek sygnał. Dwie kreski wskoczyły nagle w miejsce komunikatu o braku zasięgu.

— Jest! — wrzasnęła z ekscytacji, wybierając szybko numer do państwa, które właśnie opiekowało się Erzą.

Rozległ się dzwonek.

Natsu aż zadrżał. To jego telefon zadzwonił. Bez chwili zawahania wyjął komórkę. Połączenie pochodziło z numeru Lucy. Odebrał.

— Lucy, to ty?!

Odpowiedziała mu cisza. Odczekał jeszcze chwilę. Nagle usłyszał, jakby coś kapnęło na słuchawkę. Potem nastąpił chrzęst, a następnie czyjś głos rozbrzmiał cichym tonem:

[z] Paranormal Activity ClubOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz