Rozdział 77

192 31 16
                                    

Lucy beznamiętnie spojrzała na zwłoki ojca, zastanawiając się, kiedy zginął; czy cierpiał, czy pamiętał o niej w swych ostatnich godzin. Ciężko było dziewczynie odnaleźć odpowiedzi wśród gnijących wzrok, których odór już dawno przyćmił jej zmysł węchu.

Acnologia nie odzywał się od dobrych kilku minut. Oczekiwał, aż Lucy skończy rozmyślania i w końcu powie to, co tak bardzo chciał od niej usłyszeć — historię o tym, jak zabiła własną matkę.

Jednak Lucy nadal broniła się przed dniem, w którym zdecydowała się pociągnąć za spust. Jeden strzał, celny i tak niepozorny, pozbawił Laylę życia. Głuchy dźwięk opadającego ciała dudnił w myślach dziewczyny każdej nocy, od kiedy tylko powróciły do niej wspomnienia. Zbliżające się kroki matki, by ją ukarać, nie dawały spokoju. Jako dziecko błagała wszystkich bogów, jakich tylko znała, aby odegnali od niej zło. Ciche słowa „jesteś niegrzeczna" brzmiały w uszach wraz z trzaskiem bata. Koszmar ciągnął się i ciągnął w nieskończoność, aż nastawało milczenie, gdy nie zawahała się.

— Nie masz mi nic do powiedzenia? — spytał spokojnie Acnologia.

Lucy wyprostowała się, dumnie wypinając pierś do przodu. Jej twarz przykrył delikatny, dziewczęcy uśmiech, a usta wypowiedziały jedno słowo:

— Nie.

Nie wydawał się zły za reakcję Lucy, choć to zwiastowało ciąg następujących po sobie cierpień. Mimo to nie martwiła się. Niezależne od odpowiedzi, najpewniej czekałoby ją to samo.

— Panie! — rozległ się wrzask, a do pomieszczenia wszedł zdyszany Lector.

— Mogę wiedzieć, czemu mi przerywasz?

— Zabili Frosh — odparł lakonicznie. — Dragneel uciekł.

— Zabij — wydał krótki rozkaz bez zastanowienia.

Może to była minuta, ale to ona dała Lucy czas na przygotowanie się. Nikt nie zwracał uwagi na to, co robi. Szarpała zakrwawioną dłonią, starając się wydostać ją z zacisku paska. Szczupłe palce mieściły się w wąskiej szczelinie, a spływająca krew idealnie nadawała się jako coś śliskiego. Mimo że ból nie dawał Lucy zdrowo myśleć, nie przejmowała się tym. Gdy tylko udało się jej osiągnąć sukces, cicho wykręciła ją do tyłu i poluzowała łańcuch na drugiej ręce.

Lector wyszedł zamykając za sobą drzwi. Nie istniała najmniejsza szansa na to, by mógł ich usłyszeć. Czekała. Czekała na moment, w którym Acnologia odwróci się w jej stronę. Wystarczył moment nieuwagi. Lucy uderzyła z całą siłą w nos wroga, po czym zadała kilka ciosów w szyję i żebra. Obolały i zaskoczony osunął się na podłoże, dając Lucy okazję do całkowitego wydostania się.

Lucy grała z czasem. Najmniejszy błąd, stracona sekunda mogła doprowadzić do tragedii, ale nauki matki nie poszły na marne. Kiedy tylko odzyskała wolność, chwyciła za krzesło i zaczęła walić nim bez opamiętania w Acnologię. Mężczyzna zasłaniał się rękoma, lecz ilość spadających na niego ataków nie pozwalała mu się w pełni obronić. Krwawił z nosa, czoło zostało rozcięte, a na całych rękach potworzyły się otarcia i siniaki. Jedna nóżek krzesła ułamała się, odbijając o ścianę.

— Chcesz wiedzieć? — wrzeszczała. — To było wspaniałe! Dzieci miały zostać rozstrzelane przez pluton egzekucyjny w Pengrande. Moja matka rozpoznała chłopczyka, który niby był dzieckiem ich przyjaciół. Mnie cholera nie chciała obronić, a jego już tak? DLACZEGO?!

Acnologia chwycił za krzesło, przysuwając je w swoją stronę. Lucy zachwiała się, po czym została pociągnięta na podłogę. Uderzyła czołem o beton, rozcinając sobie skórę czoła. Rzadka krew spłynęła po twarzy nastolatki, uniemożliwiając jej widzenia. Kilkukrotnie wycieranie rękawem nie pomagało, a Acnologia nie należał do głupich ludzi.

[z] Paranormal Activity ClubOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz