Rozdział 87

170 30 2
                                    

Za oknem rozległy się wrzaski ciągle kłócącego się małżeństwa z piętra niżej.

Dziewczyny uznały, że należy już kończyć ich spotkanie. Lucy odprowadziła Lisannę pod same drzwi, zastanawiając się, czy nie zapytać o samopoczucie wspólniczki. Dwa lata wcześniej straciła ona siostrę, niesłusznie skazaną na śmierć przez Zerefa Dragneela za morderstwo Ivana Dreyera. Informacja o tym dotarła do niej zbyt późno. Kolejne wyjazdy, próby zdobycia informacji na obcych terenach doprowadziły do tego, że dopiero po dwóch miesiącach od tragedii dostała telegram o śmierci Mirajane. Lucy nie zapytała ani razu, czy już pogodziła się z tym. Nie miała odwagi, może czekała na moment, w którym Lisanna sama będzie gotowa zrzucić z siebie ciężar, ale to nigdy nie nastąpiło.

— Powodzenia — szepnęła ostatecznie, karcąc siebie za tchórzostwo.

— Dziękuję i nawzajem. — Beznamiętne posłała Mutne spojrzenie Lucy i wyszła.

Zamknęła drzwi, po czym usunęła się po nich, aż do samej podłogi. Przyciągnęła kolana do piersi, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że uwielbia spędzać czas w tej pozycji. Pomagała jej myśleć, dostarczała potrzebnego ciepła i nie czuła się już taka pusta.

Odgarnęła jasne włosy do tyłu, łapiąc je w niewielki kucyk. Przeszła do wynajmowanego pokoju, przesuwając torbę na sam jego środek. Ręce świerzbiły ją od samego patrzenia na spakowane w jedną walizkę rzeczy, które aż prosiły się o zabranie do Fiore i zostawienia za sobą... wszystkiego.

Za oknem ktoś zatrąbił na pieszego. Usłyszała trochę krzyków, a potem samochód odjechał. Z czystej ciekawości wyjrzała za okno. Trochę poturbowany przechodzień otrzepał swój płaszcz z brudu, po czym podniósł brązową teczkę z ulicy. Wiatr zdmuchnął mu beżowy kapelusz. Lucy impulsywnie zabrała ręce z parapetu.

— Happy — wydukała imię z niedowierzaniem.

Cofnęła się. Potknęła się o własną nogę, upadając tyłem głowy w posadzkę. Niemal krzyknęła z bólu, lecz usłyszała dochodzące zza okna wołanie:

— LUCY!

Podniosła się. Wzięła po drodze torbę i, jak najszybciej tylko mogła, wyskoczyła z mieszkania, zostawiając uchylone drzwi. Nie miała czasu, by iść do tylnego wyjścia, więc skierowała się na wyjście dla pracowników. Happy nie mógł o nim wiedzieć.

Czując się bezpieczne, przystanęła w ciemnej uliczce. Schowała się za śmietnik, nasłuchując dalszych krzyków profesora z dawnej szkoły. Jednak dotarły do niej jedynie hałasy dobiegające z ulicy.

Wzięła głęboki wdech. Jestem bezpieczna, pomyślała, na moment wychylając się zza metalowego pudła. Rozpięła torbę, po czym wyjęła z niej ukochaną broń. Włożyła ją za pas, na wszelki wypadek.

— A więc tu jesteś!

Niemal podskoczyła w miejscu.

Jednak opamiętała się, odwróciła, sprawnym ruchem wcelowując prosto w pierś Happy'ego. Mężczyzna poniósł ręce, mówiąc:

— Poddaję się!

— Skąd tu się wziąłeś, profesorze? — spytała podirytowała, rozglądając się za nieproszonymi gośćmi. Okolica nie należała do najbezpieczniejszych.

— Najpierw, kochanie, odłóż proszę broń, bo może przed niewielki, ale zawsze przypadek, pociągniesz za spust i...

— Cisza — syknęła, zauważając, że mężczyzna spod trzynastki zainteresował się zamieszaniem.

Złapała profesora za frak, wskazała broną, by zabrał jej torbę i razem pognali w stronę opuszczonych budynków fabrycznych. Otworzyła tajną bazę tutejszych młodocianych chuliganów, którym wyświadczyła kilka miesięcy temu kilka przysług. Były to drobne, i względnie legalne, prace, ale zyskała szacunek kilku poważniejszych oprychów.

Rzuciła Happy'ego na fotel i zamknęła za sobą drzwi. Łypnęła ostro na profesora.

— Czy pan całkowicie zdurniał!? — wrzasnęła. — Tu jest niebezpiecznie!

— Oj, Lucy, nie udawaj pani wszechwiedzącej. Pochodzę z tej dzielnicy, więc nie pieprz mi tu o „niebezpieczeństwie" — prychnął — kiedy ty szlajasz się niewiadomo gdzie. Ty nawet nie masz dwudziestu lat! I... — przerwał jej, gdy tylko otworzyła usta, by coś powiedzieć — nie rób z siebie męczennika, bo sama zdecydowałaś wpakować się w to bagno.

Coś w Lucy pękło po tych słowach. Nie zdołała już się powstrzymać, gdy potok słów zaczął płynąć z jej ust.

— Tak, tak, to moja wina — odparła pokornie. — A może dlatego że pewien śmieć zostawił mnie całkowicie samą, kiedy potrzebowałam największego wsparcia. Ale nie! Wielki pan Dragneel miał depresję po śmierci ojca, którego nienawidził przez... niech pomyślmy — udała, że się zastanawiała — prawie całe życie. Obiecał być przy mnie kilka dni wcześniej. Wydawał się bardzo zasolony z faktu, że będziemy się pieprzyć. Ale nie! Wszystko poszło w łeb!

Nie wytrzymała.

Upadła na kolana, zalewając się łzami. Żałosne... Od dwóch lat starała się trzymać emocje na wodzy; myśleć, że nie może się przejmować zachowaniem takiego drania. A jednak nadal się przejmowała... Przyznała, że część jej nadal kocha Natsu, choć większa część nie potrafiła mu wybaczyć.

— Oj, Lucy — wystękał Happy. — Bądź dorosła. Natsu to nadal tylko dzieciak, bardzo nieodpowiedzialny dzieciak. Trzeba nauczyć się wybaczać.

Podszedł do niej. Położył jej głowę na swojej piersi i przytulił mocno.

— Ale... — zaczęła, lecz głos załamał jej się już na początku.

— Nawet nie wiesz, ile jeszcze razy będzie dużo, dużo gorzej — kontynuował. — Chcesz znać prawdę? Ok., zgadzam się, że czasami warto nie odpuszczać. Tylko zobacz, do czego to wszystko doprowadziło.

— To się zaczęło już tak dawno temu...

— Rozumiem, ale musisz odłączyć się od wydarzeń przeszłych. Nikt nie uratował i nie uratuje Igneela, rodziców Graya, Lyona, Mirajane, Makarova czy kogokolwiek innego. Jeśli nadal będziesz czuła się winna za ich śmierć, to nigdy sobie nie wybaczysz, choć w żadnym wypadku wina nie leżała po twojej stronie.

Pragnęła zgodzić się z Happy'm, ale wciąż nie potrafiła.

— Igneel zginął przeze mnie. — Pociągnęła nosem. — Gdyby wtedy...

— Oj, zamknij się już! — Zirytowany uderzył pięścią o posadzkę. — Igneel zginął jak już przez Natsu. Chłopak dał się złapać równie łatwo, co ty. A Igneel przyszedł uratować TYLKO Natsu, nie ciebie, więc nie noś na swoich barkach jego śmierci. Wszyscy robią z niego świętego, a to był kawał drania. Natsu próbuje go gloryfikować, ale nic nie zmieni faktów. Zgwałcił Amelię, zabił ją, nie interesował się chłopakami przez całe ich życie, manipulował ludźmi i mordował ich z zimną krwią.

Lucy odsunęła się od Happy'ego. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, jak zmieniło się jej wyobrażenie o Igneelu po jego śmierci. Tak wiele dodała od siebie, zmieniła wydarzenia i zrobiła z niego człowieka, którym najpewniej nigdy nie był. Wciągnął ją w małżeństwo z Natsu, podrzucał tropy, by drążyła temat jej matki z każdej możliwej strony... Od początku robił wszystko, by doprowadzić ją do tych poszukiwań. Z Zerefa zrobił następcę tronu. Nie widziała w tym sensu, ale może i za tym krył się perfidny plan. A Mavis? Przecież również stał za jej śmiercią...

— Masz rację — szepnęła. — Chyba Natsu tego już nie powiedziałeś?

— Odwaga — pokiwał głową w boki — wtedy mnie opuściła.

Nie wytrzymała — w końcu zaśmiała się.

\

[z] Paranormal Activity ClubOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz