25 stycznia 1990 roku

113 12 0
                                    

Delikatny śnieżek prószył spokojnie po zatłoczonych ulicach stolicy Pengrande o porze porannej, kiedy to wszyscy rozpoczynali kolejny dzień pracy w dzielnicy ubóstwa i biedy. Gdzieniegdzie brudne i wychudzone koty krążyły wokół śmietników, szukając choćby odrobiny jedzenia, by zaraz zostać wygonione przez żebraków, którzy w swych podartych, zaśmierdłych szmatach przebierali kosze do najgłębszych ich zakamarków, błagając o spleśniały kawałek chleba.

Poszarzałe niebo nie sprzyjało atmosferze niepokoju, których wciąż krążył nad zniszczonym przez wojnę miastem, gdzie ostatnich wiernych bądź biednych obywateli czekało w nędzy na swój okrutny koniec. Obrywające się kawałki tynku, oderwane w połowie budowli, z zeschniętymi plamami krwi i dziurami po pociskach. Brukowane ulice spływały błotem, niszcząc jedyne miejsce, które choćby w części zachowało swój dawny wygląd. Piekarnie, zakłady pracy, burdele i małe sklepiki były jedynymi, które zdołały przetrwać chwilę próby, choć i one z trudem wiązały koniec z końcem w tych trudnych czasach, gdy jedzenia nie było, głodne i schorowane dzieci krążyły po ulicach żebrząc o kawałek chleba, a zwiastuny wojnie niechybnie zapowiadały kolejne nieszczęścia.

— STÓJ!!! — rozległ się donośny krzyk, dobiegający z nieopodal znajdującej się piekarni, z której zaraz wyskoczyły dwie sylwetki, prowadzące ze sobą nieuchronny wyścig.

Młoda, choć zwinna dziewczynka, biegła przez siebie, nie spoglądając nawet na tyły, by nie tracić czasu. W swych małych rączkach trzymała dwa podpłomyki, które piekarz nieumyślnie zostawił na ladzie. Pędząc z drewnianą chochlą w dłoni, machał nią co chwilę, próbując dosięgnąć dziecko, które ukradło mu wyrób.

— Zaraz będę, zaraz będę! — powtarzała zasapana, z trudem omijając ludzi, który z ogromną chęcią zabraliby od niej zdobycz.

Niespodziewanie poczuła na plecach uderzenie, przez co na moment się zachwiała. Dźwięk uderzającej się o bruk chochli dał jej do zrozumienia, co się wydarzyło. Jednak pomimo bólu pędziła dalej, zaciskając mocno poszarzałe zęby.

Kiedy w końcu udało jej się dotrzeć do jednego z budynku, przy którym palił się kolorowy lampion z napisem „Dolina rozkoszy", jeszcze powieszony za czasów panowania dwóch króli, wkroczyła swobodnie do środka, mijając po drodze kobietę palącą papierosa, ubraną w cienki szlafrok, przez który prześwitywały jej piersi.

— Cześć, Juvia! — przywitała się prostytutka, machając w jej stronę ręką.

— Dzień dobry. — Dziewczynka zatrzymała się moment, kłaniając się, po czym pognała na schody i weszła na ostatnie piętro, gdzie znajdowało się całe piętro do przyjmowania gości.

Widząc czerwony, zabłocony dywan niepewnie przełknęła ślinę, idąc przez siebie z nieogarnionym lękiem. Stare, poniszczone ściany z odrywającą się farbą przyprawiały ją o dreszcze. Czuła się jakby kroczyła przez dom z horrorów, lecz było to miejsce, w którym żyła i w którym mogła się bezpiecznie.

Docierając pod dębowe drzwi z mosiężną klamką, niepewnie otworzyła drzwi i wkroczyła do środka. Jej oczom ukazała się naga, wychudzona matka, leżąca na dużym łożu, przykrytym bordową narzutą. W pokoju znajdowały się jedynie owe legowisko, stolik i zniszczona szafa, którą przyozdabiały stare pajęczyny i kurz.

Kobieta, widząc nadchodzące dziecko, poprawiła niegdyś piękne niebieskie włosy i przykryła obrzydliwe ciało narzutą, nie chcąc by jej córka dłużej patrzyła na stoczenie się matki. Jej nienaturalnie blada skóra, z gdzieniegdzie pozostawionymi śladami siniaków i otarć, zapadnięte policzki i wystające kości z trudem pozwalały jej myśleć, że cokolwiek pozostało z tej pięknej i urodziwej damy, którą dawniej była. Wszystko zostało zniszczone i jedyne, co jej pozostało, to piękny, promieniujący uśmiech, z którego nigdy nie chciała rezygnować.

[z] Paranormal Activity ClubOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz