Rozdział LXVIII

2.1K 308 20
                                    

Jeny, dostałam bardzo dużo Waszych zaproszeń na Snapchatcie, chyba utworzę jakąś grupę, żeby Was na bieżąco powiadamiać o wszelkich rozdziałach itp. To kochane, że jesteście <3


Banner nie był, co prawda, tak skory do rozmowy, jak Stark, ale nie odmówił Peterowi pomocy, za co ten był mu ogromnie wdzięczny. Opracowanie nowej receptury zajęło im kilkanaście godzin, przy czym Banner nie opuszczał swoich lekcji, jak wspomniany już Stark, tylko zostawał z Peterem po lekcjach, więc rozłożyło się to na kilka tygodni. Udało im się stworzyć o wiele bardziej wytrzymałą nić, która nie straciła nic ze swojej elastyczności. Co więcej zapasy, które wytworzyli, powinny starczyć Peterowi na co najmniej pół roku, jeśli nie dłużej. Był za to niezmiernie wdzięczny Bannerowi, szczególnie, że ten użyczył mu składników i nie chciał nic w zamian.

Mimo sporych zapasów pajęczyny Peter nie miał jednak wiele czasu, żeby zużywać ją na byle skakanie po Nowym Yorku. Chodził na wszystkie zajęcia, harując jak wół, aby nadrobić zaległości i ponownie wrócić do stypendialnej średniej, po nich zwykle ruszał do pracowni Starka lub laboratorium Bannera. Trzy razy w tygodniu miał trening siłowy z Rogersem, często ćwiczył w parze z Cablem, czasem też ze Star Lordem. Za to w weekendy Clint Barton pomagał mu na zajęciach z akrobatyki. Skurczybyk mógł sobie być zwykłym człowiekiem, ale nie zmieniało to faktu, iż było to prawie niezauważalne przy jego technice i rozciągnięciu. Jedyny czas wolny, na jaki sobie pozwalał, to ten na posiłki, sen, a także dojazdy na zajęcia. Te ostatnie umilał sobie poruszając się na desce, z którą niemal już spał, wpatrując się intensywnie w jej spód, przed zaśnięciem.

Powoli zaczynał odhaczać punkty ze swojego planu, wiedząc, że z każdym dniem jest bliżej do znalezienia Deadpoola. Nie wyruszy tam, jako wymoczek, który nie wie nic na temat walki innej niż ta „pajęcza", a, przyznajmy bez ogródek, jak miał niby bujać się na pajęczynie bez miejsc z wysokimi wieżowcami? Potrzebował techniki, lepszego sprzętu, wiedzy taktycznej. I o ile tego ostatniego przez pewien czas uczył go Kapitan, to po trzech miesiącach stwierdził, że Peter szybko łapie i posiada już całkiem solidną wiedzę, ale teraz przydałaby mu się praktyka oraz trochę doświadczenia nabytego w terenie. Nie musiał nawet mówić, kogo mu poleca, bo Parker doskonale zdawał sobie sprawę, o kim mowa. I pragnął unikać tej rozmowy jak ognia, ale wiedział, że prędzej czy później będzie musiał to zrobić. Osobiście wolał później, ale dla dobra swojego planu w końcu to zrobił.

Już nawet nie ogarniał go taki strach na myśl o Czarnej Wdowie... no dobrze wciąż się bał, ale jednak, gdy o niej myślał, jego uczucia dominowało piekące poczucie winy. Wstydził się swojego zachowania, wybuchu i wyzwisk. Zachował się jak dzieciak, a musiał po prostu wziąć na siebie konsekwencje. Podpytał się trochę Bartona, jak miałby ugryźć temat, jego porady były krótkie, ale dość treściwe i całkiem pomocne. Kiedy stał pod drzwiami do jej gabinetu, nogi miał jak z waty, a przed oczami zamiast klamki widział tylko swój nekrolog. W końcu nim odważył się zapukać drzwi otworzyły się same, przez co Peter prawie nie wskoczył na sufit. Nie miał pojęcia, jak przeżył tę rozmowę. Może Natasza miała po prostu lepszy dzień albo Clint zdążył już z nią pogadać, ważne jednak było to, że wciąż oddychał, a Wdowa po wielu, naprawdę wielu dała się przekonać do trenowania go. I wtedy zaczęło się dla niego prawdziwe piekło. Nic nie bolało tak jak jej treningi, jak jej docinki. Wiedział, że sobie zasłużył, dlatego znosił to wszystko, czując, że ból przybliża go do celu. Do Wade'a, a dla niego mógł znieść wszystko. Ból mięśni zastępowało wspomnienie jego śmiechu, pocałunków i tych cichych, spokojnych momentów, gdy rozmawiali ze sobą bez słów. Nawet morderczy trening Nataszy Romanoff nie potrafił go zniechęcić.

Powoli z chuderlawego chłopca, rzeźbiono młodego mężczyznę.

Ostatnio w jego grafiku pojawił się jednak jeszcze jeden obowiązek, który zajmował, co prawda, dużo czasu, jednak nie zamierzał sobie odpuścić. Jako, że otrzymał od Starka klucze do pracowni, żeby mógł pracować nad swoim strojem, gdy na przykład trafi mu się okienko, a Iron Man miał akurat zajęcia. Tuż obok złożonych w połowie wyrzutniach sieci stał prawie gotowy wózek inwalidzki, który pozwalał nie tylko na o wiele sprawniejsze poruszanie się po mieszkaniu, ale także wypełniał sam z siebie sporo prac domowych. Wiedział, że nikt nie pochwala za bardzo jego pomysłu, jednak nie mógł tego tak zostawić. Cletus Kasady mógł sobie był przestępcą, niektórzy powtarzali mu, że prawdopodobnie także mordercą, ale Peter był sobą.

Więc siedział od kilku dni i składał wózek dla gościa, którego pozbawił władzy w nogach. Nawet nie dlatego, że tak trzeba czy dla uciszenia demonów we własnej głowie. Po prostu był dobry, to w nim zawsze doceniał jego wujek i to w nim ujrzał Deadpool. Usiadł obok wózka, wyjął z kieszeni telefon spoglądając na ekran. Mimo, że tęsknił jak cholera, to patrzenie na zdjęcie Wade'a dodawało mu otuchy. To już tak dużo czasu minęło, od kiedy ostatni raz słyszał jego głos, trzymał za rękę czy całował jego usta. Tęsknił za jego śmiechem, za niewybrednymi żartami, za docinaniem sobie i zasypianiem w jego ramionach. A mimo to, że już tyle go nie widział, to nie przestawał go kochać, dalej czuł to samo, dalej był pewny, iż nie spocznie, aż go nie odnajdzie.

Szybciej dałby się zabić niż porzucił go, gdy ten naprawdę tego potrzebuje.

Peter zdawał sobie sprawę, że jeszcze nie jest gotowy, jednak nie zamierzał się poddawać. Skoro wytrzymał te pięć miesięcy, to da radę. Choćby miało to trwać kolejne miesiące. Rok. Lata.

Byli swoimi przyjaciółmi, partnerami i bratnimi duszami.

I nie zamierzał odpuścić.

We're more like a soulmates. [Spideypool]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz