Rozdział LXIV

2.1K 324 68
                                    

Budzik.

Przewrócił się na drugi bok. Wcale nie miał zamiaru iść dziś na zajęcia. Znowu nie zmrużył oka prawie całą noc. Dręczyły go koszmary, co trochę zrywał się ze snu, aby zobaczyć czy na telefonie nie pojawiły się żadne nowe informacje.

Oczywiście były to płonne nadzieje.

Ktoś szarpnął go za ramię, nie brutalnie, ale dość stanowczo.

- Nie możesz znowu nie iść do szkoły.

Głos należał oczywiście do Cable'a. Rogers przeniósł Petera do starego pokoju Wade'a, na usilną prośbę Petera. Chciał pomagać Nathanowi, który co jakiś czas łapał drobne ślady Wade'a. Choć były to tylko opary.

Ale była też inna kwestia i to chyba właśnie przez nią Rogers pozytywnie rozpatrzył jego prośbę. Cable był jego ratunkiem przed popadnięciem w odmęty rozpaczy. Zabronił mu wagarować, pilnował go z nauką, zabrał mu kalendarz, w którym Parker zaznaczał dni nieobecności Deadpoola. Peter był prawie pewny, że dorzucał mu czasem coś na sen do picia. Gdy zapytał dlaczego, Nathan milczał. Raz tylko mruknął, że obiecał coś Wade'owi, co dokładnie, nie zostało ujawnione Peterowi, ale nie był skończonym idiotą, żeby zrozumieć. Wade zakładał najgorsze i poprosił Cable'a, aby w razie czego, ten się nim zajął.

Dobijało go to. Nie chciał nawet siedzieć przy książkach nie miał na to ani siły, ani ochoty. Cable nie mógł go w końcu cały czas pilnować, a on, co przyznawał z lekkim wstydem, coraz mocniej wykorzystywał.

Przez to miał nadzieję, że i tym razem uda mu się wymigać, ale przeliczył się. Po kilku łagodnych próbach Cable po prostu wyciągnął go za szmaty z łóżka. Parker spodziewał się prychnięcia, jakiegoś marudzenia, ale Nathan po prostu milczał, wpatrując się w niego nie do końca zrozumiałym przez Petera spojrzeniem.

Ziewnął szeroko, po czym zapytał go o co chodzi.

- Dobrze, że on tego nie widzi – mruknął Cable.

Chwilę później już go nie było w pokoju.

***

Ciężko było mu się przyznać przed samym sobą, że zezłościło go to co powiedział Nathan, choć nie był pewny czy dlatego, że było to bezpodstawne, bardziej z poczucia winy. Potrząsnął głową. A niby jak miał się czuć w takiej sytuacji? Przecież Wade... Zamiast rozczulać się nad sobą chwycił strój Spider-Mana i już po chwili wyskakiwał przez okno.

Mimo, że miał właśnie zajęcia, postanowił się urwać i trochę popatrzeć na miasto z perspektywy pajęczarza. Musiał się trochę odciąć, szkoła kojarzyła mu się jednoznacznie źle. W dodatku miał też nadzieję, iż może znajdzie sposób, by się stąd wyrwać, no i dostać się do Wakandy, bo przecież nie mógł tu siedzieć. Był podirytowany, rozdrażniony, potrzebował, żeby coś się w końcu stało...

Z rozmyślań wyrwał go krzyk miejscowego sklepikarza. Przez głowę Petera przemknęła myśl: „w samą porę" i nawet nie zastanawiał się nad tym czy ruszyć za złodziejem.

Rzucił się z dachu w dół, zawieszając się na pajęczynie, dopiero kilka metrów nad ziemią. Niebezpieczny manewr pozwolił mu jednak na znalezienie się tuż przed przestępcą. Mężczyzna w jednej dłoni trzymał plecak, do którego musiał włożyć kasetkę z pieniędzmi, natomiast w drugiej, która lekko się trzęsła, znajdował się pistolet.

- No hej – przywitał się Peter, gdyby nie miał maski, mężczyzna mógłby nawet zobaczyć jak się uśmiecha. Sekundę później kula przeleciała tuż obok jego głowy, ścierając mu śmiech z twarzy. Mężczyzna rzucił w jego stronę wiązankę przekleństw – Och, czyli jednak się nie dogadamy - mruknął niezadowolony.

Oczami wyobraźni widział wkurzonego Wade'a.

Strzelił pajęczyną w kierunku złodzieja, czując jak adrenalina pulsuje mu w żyłach. Mężczyzna spojrzał zdziwiony na swoją dłoń, plecak jednak był już przyczepiony do ściany, kilka metrów za nim. Wtedy padł drugi strzał... który ledwo udało się Spider-Manowi ominąć. Nie oznaczało to jednak, że się nie wystraszył.

Teraz Wade by się już kompletnie zdenerwował.

Gość nie bawił się w półśrodki i Parker czuł, że jeszcze chwila, a może nie wyjdzie z tego bez szwanku. Zaczynał uważać, że powszechne pozwolenie na posiadanie broni, to jednak nie był najlepszy pomysł.

Wiedział, że albo załatwi to tu i teraz, albo będzie musiał zmniejszyć dystans, a bał się postrzału.

No może nie od razu bał, ale obiecał Wade'owi...

Wykorzystał, więc prostą sztuczkę, która jednak wiele razy uratowała mu tyłek. Wystrzelił wiązkami pajęczyny w kostki mężczyzny i pociągnął w swoją stronę.

Za mocno. Za szybko.

Był rozkojarzony, bo wciąż myślał o Deadpoolu.

W zwolnionym tempie widział, jak mężczyzna upada, jak jego głowa roztrzaskuje się o chodnik.

Krew powoli pociekła po chodniku, torując sobie drogę między kamiennymi kostkami, powolutku wsiąkając w ziemię.

Peter zamarł bez ruchu.

Nie.

To się przecież nie mogło stać.

We're more like a soulmates. [Spideypool]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz