Rozdział XXIII

4.4K 485 72
                                    

Peter wyrwał się gwałtownie ze snu, oddychał szybko, w panice starając się złapać kolejny haust powietrza. Podniósł się do siadu i mimowolnie złapał się za bok, w który został przecież postrzelony, odruchowo próbując zatamować krew, która powinna tam być, a jednak nie poczuł kompletnie nic. Ani krwi, ani bólu, ani nawet jakiejś... dziury, którą powinien zostawić po sobie nabój. Po prostu nic. Czy w takim razie to mu się tylko śniło? Odetchnął kilka razy, żeby się uspokoić i dopiero wtedy postanowił rozejrzeć się po pomieszczeniu, z nie małym zaskoczeniem stwierdzając, że nie jest w swoim akademickim pokoju. Ostatecznie mógł znaleźć się w domu wujostwa, ewentualnie, jeśli iść za wspomnieniem postrzału, w szpitalu, ale to zdecydowanie nie była żadna z powyższych opcji. Przez chwilę pomyślał nawet, że może ktoś go porwał, ale wcale nie czuł zagrożenia, wręcz przeciwnie. Chłopak mógł przysiąc, że skądś zna to pomieszczenie, ale nie miał zielonego pojęcia skąd.

Miał też strasznie dziwne wrażenie, że zapomniał o czymś strasznie ważnym albo może i o kimś. Ciężko było mu to stwierdzić i wciąż nie był pewny czy nie była to po prostu część jego snu. Tego samego, w którym najwidoczniej oberwał kulką w bok. Nie potrafiąc sobie przypomnieć o co lub o kogo może mu chodzić, postarał się to wrażenie zignorować, bo pewnie z czasem sam sobie przypomni. Albo jeśli nie było to ważne to po prostu odejdzie w niepamięć.

Postanowił wstać z łóżka i rozejrzeć się po reszcie pomieszczeń, a nuż przypomni sobie, dlaczego ten pokój wyglądał tak znajomo.

Zsunął się po pościeli i położył stopy na podłodze, po czym odbił się rękami od łóżka i stanął na własne nogi. Podszedł do drzwi pokoju uchylając je ostrożnie, a gdy tylko spostrzegł, że nikogo nie ma, wyszedł cicho na korytarz. Na jego końcu, po lewej stronie, zobaczył schody i usłyzał +strzępy rozmowy jakiś ludzi, jednak nie potrafił rozróżnić poszczególnych słów. Ruszył w kierunku schodów, stając na ich szczycie, mając zamiar jeszcze chwilę nasłuchiwać, jednak gdy nie przyniosło mu to efektu, zszedł kilka schodków niżej, przysiadając gdzieś w jednej trzeciej ich długości i w końcu udało mu się coś usłyszeć.

- ...ale przecież chłopak jest już prawie dorosły, Richard! Może decydować o samym sobie! - odezwał się delikatnie oburzony, kobiecy głos.

Głos... cioci May?, pomyślał z niedowierzaniem i przysłuchał się rozmowie jeszcze dokładniej.

- Wiem, May, wiem.

Tym razem głos należał do mężczyzny, a Peter nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Bo to definitywnie był głos jego ojca, dokładnie taki sam, jakim go zapamiętał te dziesięć lat temu, może jedynie trochę bardziej ochrypły.

- Chcę po prostu, żeby poszedł w moje ślady, to jest mu pisane. Wierzę, że w przyszłości może zostać kimś... wielkim – powiedział z nadzieją w głosie, a wtedy Peter usłyszał westchnienie i głos, którego kompletnie się nie spodziewał.

- Richard... wiem, że wierzysz w swojego syna i jego umiejętności, ale on jest jeszcze na to za młody. Musimy też brać pod uwagę, że może nie będzie chciał tego, czego ty dla niego chcesz. Przecież to jego wybory, jego uczucia, a przede wszystkim jego przyszłość – powiedział inny mężczyzna, a Peter miał wrażenie, że zaraz zemdleje.

Dlaczego ludzie, których uważał za martwych – bo, do cholery, byli martwi! - byli tutaj, zebrani w jednym pomieszczeniu i rozmawiali? A szczególnym zaskoczeniem był wujek Ben, którego śmierć widział przecież na własne oczy. Co się tutaj w ogóle działo?

Peter zawahał się przez chwilę, ale postanowił wyjść z ukrycia i nareszcie dowiedzieć się, co się tutaj wyrabia. Zszedł po schodach na dół, a rozmowa ucichła, głowy wszystkich zwróciły się w stronę niewielkiego hałasu, który wytworzył Peter swoimi krokami. Gdy ponownie zobaczył tyle bliskich mu osób, stanął jak wryty i nie myślał już o tym, że nie powinno ich tu w ogóle być. Chciało mu się płakać i był naprawdę wdzięczny – choć nie wiedział nawet komu – że się tam w ogóle znalazł. Że miał ponowną możliwość porozmawiania z nimi wszystkimi.

Gdy w jego oczy powoli robiły się mokre, odezwała się jego matka, zaniepokojonym głosem pytając:

- Petey, kochanie, wszystko w porządku?

Peter potrząsnął lekko głową, uśmiechnął się pocieszająco i w paru susach dotarł do kobiety, po czym wtulił się w jej klatkę piersiową, obejmując ją mocno w pasie.

- Petey...? - spytała, niepewnie oddając uścisk, spojrzała na Richarda pytającym wzrokiem, który razem z Benem i May obserwowali sytuację.

- Kocham cię, mamo – wymamrotał chłopak. - I ciebie, i tatę. Strasznie was kocham.

- Och, Petey, my też cię kochamy – odparła ciepło kobieta, po czym złapała go za ramiona i odsunęła delikatnie od siebie, dzięki czemu mogła spojrzeć mu w oczy. - Dobrze się czujesz, skarbie?

- Tak, tak, oczywiście – pokiwał energicznie głową, a następnie odsunął się od matki, po czym podszedł do kanapy, na której siedziała reszta. Usiadł obok wujka Bena i... poczuł się tak, jakby wszystko miało już być w porządku.

***

Wieczorem Peter leżał w swoim dawnym łóżku, mając ręce założone pod głową i rozmyślając o tym, co się dzisiaj stało.

Ze swoją rodziną spędził prawie cały dzień. Chyba po prostu podświadomie chciał nadrobić ten stracony czas, porozmawiać, pośmiać się, żeby stworzyć z nimi nowe wspomnienia, a przede wszystkim zapamiętać ich uśmiechnięte twarze.

Następnego dnia miał normalnie pójść do liceum, do tego samego, z którego wypisała go ciocia, gdy tylko dowiedziała się, że ktoś się nad nim znęcał. Po części też trochę się bał, że będzie zmuszony przejść przez to wszystko po raz drugi, ale tym razem przecież wszystko było jak z bajki, więc czemu nie miało by być dobrze?

***

Dziś nie ma powitania, ani pożegnania, bo wypiłam za dużo alkoholu. Przepraszam, dopiszę jutro. Trzymajcie się :3 ~ Wesoła Shiru i Kapitan_Kudel :3

We're more like a soulmates. [Spideypool]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz