Rozdział II

9.5K 836 310
                                    


Wade zawisł tuż nad swoim zleceniem. Siedział na gzymsie budynku, jakieś pięć metrów nad ziemią i ledwo powstrzymywał chichot wiedząc, jak bardzo zaraz nastraszy kolesia, który z uporem osła próbował otworzyć czekoladowego batonika. Deadpool nie potrafił zrozumieć, jak to jest, że tak przerażający ludzie, potrafią wyglądać tak normalnie i zwyczajnie. A mężczyzna definitywnie należał do tych, którzy jeżyli włos na karku. Nie przez wygląd, Wade'a nie przestraszyły, ani tribale wijące się na umięśnionych ramionach mężczyzny, ani blizny biegnące wzdłuż jego twarzy. Nie, w mężczyźnie było coś zupełnie innego, coś co od razu pokazywało Deadpoolowi, że to morderca siostry jego zleceniodawcy. Po raz pierwszy od dawna coś się w nim gotowało. Chciał zabawy, więc odwiedził klub najemniczy i zamówił drinka u swojego kumpla. Tam przyczepił się do niego chuderlawy dzieciak, proszący o pomoc. Z początku Wade, chciał, żeby młody, delikatnie mówiąc, się odpieprzył, ale historia o gwałcicielu-mordercy, który wymknął się spod prawa przyśpieszyła mu krew w żyłach. Może i Wade potrafił być niezłym skurwielem, ale uważał, że pewnych rzeczy się nie robi. I na pewno należało do nich gwałcenie i zabijanie piętnastolatek. Z uśmiechem spojrzał na zlecenie. Wyciągnął katany z kabur, nie zważając na cichy świst ostrza przecinającego powietrze. Wyszczerzył się pod maską, a następnie skoczył na mężczyznę, oczywiście z głośnym okrzykiem wychwalającym meksykańskie jedzenie. Katana gładko odcięła dłoń zlecenia, tuż po tym, jak gość otworzył opakowanie batonika.

- To za dziewczynkę – mruknął Deadpool, nie zważając na wrzask gościa, ustawił się, gotowy do pozbawienia śmiecia głowy. Tego nie było w zleceniu, dzieciak powiedział mu, że mordercę ma dosięgnąć sprawiedliwość, a dla Wade'a właśnie to nią było – A to, tak po prostu. Dla zabawy.

Ruszył na oszalałego z bólu mężczyznę i już miał zanurzyć ostrze w jego wnętrznościach, gdy mocny kopniak w podbrzusze rzucił go na ścianę budynku.

- Nie wiedziałem, że takie brzydale mają kumpli – mruknął, podnosząc maskę do wysokości nosa i spluwając krwią. Stało nad nim trzech gości o posturze goryli. Deapool opuścił maskę, chwytając mocniej za katany – White, Yellow? Może któryś z was przypomni mi dlaczego znowu nie wziąłem pistoletów?

Nie kazałeś przypomnieć!

Napastnicy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, co rozśmieszyło Wade'a, jednak chichot przyniósł tylko ból. Jego zlecenie strzeliło karkiem, a następnie wymierzyło mu lewy prosty. Deadpool tylko na to czekał. Użył całej swojej siły woli, aby zignorować ból i gdy tylko mężczyzna znalazł się blisko, zdecydowanie za blisko, ostrze katany rozpruło go, od obojczyka, aż po przeciwległą kość biodrową. Impet z jakim facet planował go uderzyć tylko mu dopomógł. Usłyszał nieprzyjemne plaśnięcie wnętrzności o ziemię, uśmiechnął i wycelował ostrzem w kolejnego gościa.

- Nie jesteście moim zleceniem – warknął – Ale to zupełnie niczemu nie szkodzi.

***

Peter musiał przyznać się do jednej rzeczy - cholernie mu się nudziło, gdy siedział tak zupełnie sam w swoim pokoju. Z początku miał plan, żeby gdzieś wyjść i kogoś poznać, ale przepuścił tę okazję na rzecz pouczenia się na rosyjski. Może i był mądry, ale jego konikiem były przedmioty ścisłe, a języki natomiast zwykłym utrapieniem. Wzdrygnął się na samą myśl.

Po pół godzinie siedzenia w książkach zerknął na okno, okazało się, że słońce powoli zaczynało chylić się ku zachodowi. Jako że był mniej więcej środek września, to coraz szybciej robiło się ciemno, a on zwyczajnie nie mógł przepuścić okazji, by nie pogapić się na zachód z jakiegoś wysokiego budynku. Tak właściwie, to nawet się nie wahał, po prostu wygrzebał strój Spider-mana z torby i założył go na siebie. Przy okazji zamknął jeszcze drzwi wejściowe na klucz, po czym wyskoczył przez okno, mając tylko nadzieję, że nikt nie zdoła go przyuważyć.

We're more like a soulmates. [Spideypool]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz