XLI ROZDZIAŁ ( Kara )

404 23 8
                                    

Kiedy sam obrazek cię rozwala. xD

Rozdział dedykuję StylleDoll, która uwielbia teksty Keva.  😘

* * * * 


Poniedziałek. Ten dzień nigdy nie wróży nic dobrego. Jestem nie wyspana, a w dodatku cały czas myślę o karzę jaką dała nam PANI STARA PRUCHWA. Nienawidzę jej. Mówiłam to już kiedyś? Nie?  To teraz mówię.

Powinno się zdawać, że poniedziałkowy pech powinien trochę zelżeć po tym jak skończą się lekcje, ale nie dziś i nie przez całe dwa tygodnie. Dlaczego? Ponieważ będzie chodzić codziennie po lekcjach na wolontariat. Do małych dzieci. Czuję się taaaka szczęśliwa. Nie to, że mam coś do nich, ale nie jestem raczej z tych ludzi co uwielbiają zabawę z maluchami. Chcąc nie chcąc muszę przeżyć te dwa tygodnie... i to z Kevem.

Dzisiaj pierwsza wizyta. Do jaskini prowadzi nas jakaś młoda nauczycielka, z którą nie mam żadnych zajęć. Podobno ma nam wszystko objaśnić. Moim zdaniem ma po prostu przypilnować żebyśmy nie spieprzyli przy pierwszej lepszej okazji.

Nauczycielka otwiera drzwi i wchodzi do budynku, gdzie ma się odbyć kara. Od razu do moich uszu docierają piski małych istotek. Chce pójść w ślady pani, ale zauważam coś dziwnego. Coś czego się nie spodziewałam. Kevin, szkolny twardziel i playboy zaciska pięści i lekko się trzęsie. Myślałam na początku, że robi sobie jaja, ale on z przerażeniem patrzył na drzwi. Boi się, że mu pięciolatki skopią tyłek? Spokojnie! Od tego jestem ja.

- Hej.- no dobra, zrobię dzień dobroci dla zwierząt – Co jest?

- Nic. - mówi tym swoim niskim głosem, ale wciąż się nie rusza.

Podchodzę do niego i obejmuję. Przyciskając mocno do siebie. Nie protestuje. Wtula głowę pomiędzy moją szyję, a ramię i lekko odwzajemnia uścisk. Nie lubię jego zachowania. Tego, że się zachowuje jak skończony idiota. Więc dlaczego go przytuliłam? Bo wiedziałam, że większość życia spędził w sierocińcu, że jego rodzice mogli go zostawić wmawiając mu, że nie żyją albo co gorsza nie żyją naprawdę. Nie miał nikogo bliskiego, a teraz musiał znów tam wrócić by pomagać innym choć widać było po jego zachowaniu, że nie radzi sobie sam ze sobą. Nie chciał tego przyznać i gdyby nie Zwyrol to bym się tego nie dowiedziała i pewnie bym go olała albo wyśmiała.

- Wszystko w porządku. To tylko dwa tygodnie bez weekendów. Damy radę. - przejechałam po jego plecach kilka razy i chciałam się odsunąć, bo w moim przypadku, co za dużo słodyczy to nie zdrowo, ale on mi nie dał. Napiął wszystkie mięśnie i ściskał mnie tak mocno, że miałam ochotę wypluć płuca. Najpierw mnie dusi przygniatając, teraz przytulając, zawodowy przyduszacz!

- Chodź. Będzie fajnie. - wydusiłam ostatkiem tchu. Jego uścisk zelżał, a ja nie zastanawiając się długo wzięłam głęboki wdech na wypadek jakby znów miał ochotę zmiażdżyć mi klatkę piersiową.

- Idziecie? - dobiegł nas głos nauczycielki. Kevin odruchowo odepchnął mnie od siebie. Tylko tym razem trzymając za ręce. W ten sposób znalazłam się dość daleko nie przewracając się przy tym na ziemię. Kevin nie był w stanie odpowiedzieć nic. Stał nieruchomo ściskając moje ramiona i patrząc w dół. Teraz mi ręce amputują! Kocham facetów i ich nieocenioną nadludzką siłę.

- Zaraz przyjdziemy. Nich da nam pani chwilę.

Nauczycielka spojrzała na nas podejrzliwie, ale chyba wyczuła w moim tonie, że nie kłamie i nie mam zamiaru uciec. Czego nie mogę powiedzieć o Kevinie. Zniknęła jednak z powrotem za framugę.

- Kev? - brzmiałam pewnie, ale łagodnie – Musimy iść.

- Wiem. - powiedział cicho. To była stanowczo dla niego najgorsza kara jaką mogła dać nam pruchwa.

Kiedy po dłuższej chwili chłopak dalej się nie poruszył byłam już lekko poirytowana. Złapałam go ostrożnie za rękę i pociągnęłam w stronę drzwi. Był jak marionetka, która jedyne co robiła to przebierała nóżkami.

* * * *

Pani powiedziała „nam", że mamy się zająć maluchami, czyli jakieś pięć-osiem lat. Dlaczego „nam"? Bo Kev był obecny, nie przytomny i to ja musiałam robić za tą otwartą, miłą i zabawną. Chociaż jakby był i to i tak bym musiała nią udawać. Niech go drzwi ścisną. Żadnego z niego pożytku... mimo tego co mówię szkoda mi go. Moja dobra strona nie pozwala mi go teraz dręczyć i krzyczeć, bo wygląda jak zbity pięciolatek. Wpasował się idealnie w otoczenie. Kto by pomyślał, że taki wielki chłop poubierany na czarno, wyglądający prawię jak rasowy got, będzie się tak bać dzieci.

* * * *

Po kilkunastu minutach zabawiania „maluchów" postanowiłam się zająć własnym „maluchem". Usiadłam koło Kevina, który do tej pory siedział w kącie i obserwował wszystko z daleka. Wyglądał prześmiesznie jednak nie miałam zamiaru mu tego mówić.

- Może dołączysz? - pytam czekając na jego reakcję, a on wpatruje się w tablicę, na której dzieciaki rysują właśnie jakieś obrazki. Jedne kota, który wygląda jak kosmita. Drugie niedźwiadki, którym najwyraźniej urwano łapki...

- Nie rysuję zbytnio dobrze. - mamrocze w końcu, a ja patrzę na niego nie dowierzając.

- Serio? Przejmujesz się tym jak wypadnie twój rysunek, choć właśnie wpatrujesz się na niedźwiedzia z – ściszyłam głos – ujebanymi nogami?

Kevin wybuchnął śmiechem. Nigdy nie widziałam jego uśmiechu. Nie takiego złośliwego, tylko takiego szczerego. Wyglądał... na naprawdę słodkiego. Wiem, to określenie nie pasuję do gościa, który zachowuję się jak cham i wygląda jak kosiarz, ale... gdzieś w głębi wiedziałam, że to jego maska. Nosi ją tak samo jak ja.

- Tak. Właśnie tego się obawiam, bo nawet widelca nie potrafię narysować.

- Sprawdźmy to! - mówię wstając i podając mu rękę, a on chwyta ją i wstaje.

* * * *

- Miałeś racje. Nie potrafisz narysować nawet widelca. - śmieję się spoglądając na rysunek Kevina, który bardziej przypomina mi widły do wyrzucania gnoju niż przyrząd do jedzenia jedzenia.

- Twój wcale nie jest lepszy! - mówi Kev udając urażonego. Spoglądam na swoje dzieło. Nie wygląda najgorzej. Taki trochę trójząb Posejdona. Czyli też nie przypomina widelca... ale przynajmniej wygląda na coś bardziej szlachetnego.

- Nie moja wina, że nie mam talentu po mamie.

- Widać. - kwituje krótko Kev.

- Dzięki. - sarkazm. Uwielbiam się nim posługiwać.

Do chłopaka podchodzi nagle dziewczynka, która jest chyba najmłodsza z grupy. Ciągnie bad boy'a za spodnia, dając mu w ten sposób znak by spojrzał w dół. W końcu ma jakieś 1,80 m. Spogląda na nią i widzę, że nie wie co zrobić.

- Pobawi się pan ze mną. - mówi cienkim głosikiem. Próbuję nie wybuchnąć śmiechem widząc minę Keva, ale to naprawdę trudne. Przez chwilę wpatrywał się w nią zastanawiając się, tak „myślenie" było widoczne na jego twarzy.

- Pewnie. - odpowiada jej w końcu, a ona jakby wiedząc, że mój kolega ma lekki problem z dogadywaniem się, chwyta go za rękę i prowadzi w głąb sali, gdzie stoi wielki różowy stół z lalkami barbie. Odwróciłam się w drugą stronę i zaczęłam chichotać pod nosem tak, że aż płakałam. Dopóki nie podszedł do mnie chłopak i zapytał czy nie zagram z nim na play'u. Oczywiście się zgodziłam, bo po to tu do cholery jestem.

I tak wyglądał nasz pierwszy dzień w wolontariacie.

Kevin bawiący się barbie, a ja grająca na play'u.

BAD RICH BITCHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz