XXX ROZDZIAŁ ( Karuzela spierdolenia )

459 23 0
                                    

Sobotnia popijawa nie zbyt dobrze się dla mnie skończyła. Kaca mam takiego wielkiego jak stąd do Nowego Jorku. To w sumie nie daleko. Otwieram jedno oko, a na mojej szafce nie ma tabletek. Nie! Muszę zejść do kuchni. Zapłaczę się zaraz. Łapie za telefon i patrzę na wyświetlacz. Jest godzina 12:33. Nie tak późno, biorąc pod uwagę, że ostatnio wstałam o 15:43. Odkrywam koc i schodzę po schodach. Ociągam się przy tym niesamowicie. Ostatni schodek i FU... Leżę na ziemi. Dzień zapowiada się pięknie i nie mówię tu tylko o upadku jaki zaliczyłam, ale też o tym, że boli mnie podbrzusze... a to oznacza jedno. Podniosłam się. Dotknęłam ręką twarzy czy aby na pewno nic sobie nie zrobiłam, ale chyba nie.

- OK? OK? - pyta Waluś siadając mi na ramieniu

- OK. OK. - powtarzam jakby w jego intonacji by zrozumiał.

Wyjęłam z apteczki jakieś leki i popiłam je solidnym łykiem wody. Pycha. Dobrze, że nie muszę dzisiaj nigdzie wychować. Wyleczę ka... telefon. Skąd oni wiedzą kiedy dzwonić? Ja nie wiem? Kto teraz? Kejla z problemami Eny? Rin z "gigantyczną purchawką"? Sam z miłostkami? Czy Matt, który się o mnie martwi?

- Halo? - próbowałam mówić spokojnie na wypadek jakby to nie była jednak żadna z tych osób.

- Cześć Tris. - usłyszałam głos taty – Muszę ci coś powiedzieć. Tylko się nie denerwuj. - oho. Jak tata do mnie dzwoni i mówi takie rzeczy to na bank coś ważnego. - Learis jest w szpitalu. - z początku nie docierały do mnie słowa ojca, ale później.

- JAK TO JEST W SZPITALU?! - Ich wszystkich powaliło? Najpierw mama Ra, teraz moja! Nosz kurwa! Oparłam się o blat by nie upaść z wrażenia.

- Okazało się, że jest poważnie chora. - próbował mówić spokojnie, ale jego głos się łamał – Nie wiem kiedy wyjdzie. Prosiła mnie żebym ci nie mówił, ale nie mogę dotrzymać słowa.

- Dobrze. Przyjadę jak najszybciej.

Pół godziny później byłam gotowa. Wrzuciłam kila najważniejszych rzeczy do walizki. Nasypałam Walusiowi całą miseczkę jedzenia. Wiedziałam, że to nie wystarczy. Musiałam poprosić Kejle o to my przyszła i go karmiła. Przez chwilę myślałam nawet o Roxel, ale wolałam nie ryzykować, że podczas mojej nieobecności zeżre mi moje kochane zwierzątko. Zamknęłam drzwi na klucz i zbiegłam na dół. Próbuję ściągnąć blokadę. Ni chuja! Jakaś karma! Szarpie, ciągnę i nic. Dopiero po 20 minutach mi się udało. Założyłam kask na głowę. Próbuję odpalić. Żadnej reakcji. Patrze. Paliwo jest. Pewnie coś się zepsuło. Szlag by to trafił. Muszę wezwać taksówkę inaczej nie dojadę na lotnisko na czas. Dzwonie. Za kilka minut przyjeżdża. Wsiadam i podaję adres. Jestem wkurwiona. Nie wiem co się dzieję z mamą. Boję się, że ona tak samo jak mama Ra umrze. Na samą myśl przeszywa mnie zimny dreszcz. Wiem, że zawsze mam pod górkę, ale chociaż raz chce mieć szczęście. CHOCIAŻ RAZ. Po 10 minutach jazdy stoimy w 2 km korku, a do odlotu nie zostało dużo czasu. Co z dzisiejszym dniem jest KURWA nie tak! Wysiadam. Biegnę do celu. Duszę niczym lokomotywa. Jest strasznie duszno. Do tego wszystkie myśli utrudniają mi bieganie. Nie mogę się skupić. Nie dam rady tak biec bez wytchnienia. Stanęłam. Dyszę. Nie mogę złapać oddechu. Nagle podjeżdża samochód. Przechylam głowę by zobaczyć kto to.

- Podwieźć cię? - patrzę na Frajera i sama nie wiem czy chce. Mam dwie opcje do wyboru. Skorzystać i się nie spóźnić ALBO olać i stracić lot. Odpowiedz jest bardzo proste. Biegnę. Wzięłam kilka głębokich wdechów i ruszyłam. Dobrze, że wzięłam mało rzeczy. Inaczej naprawdę było by mi trudno.

- Stój! - krzyczał Ra – Nic od ciebie nie chce!

- Spierdalaj. - Waluś mnie nauczył mówić „nie".

Odpuścił. Biegnę dalej. Zaczyna lać deszcz. Jeszcze tego mi brakowało! Nie poddam się! Po kilku minutach dotarłam na miejsce. Co się okazało?! Odleciał! A następny mam za 3 godziny. KURWA! Ale musiałam się z tym liczyć skoro nie wsiadłam do auta Frajera. Westchnęłam. Nienawidzę dzisiejszego dnia. Jeszcze kurwa kac mnie mączy. Szperam w torbie. Nie mam nic do picia. Dobra. Muszę kupić. Idę do sklepu. Kupuję. Wracam i rozsiadam się na krzesełkach w poczekalni. W końcu będę mogła... KURWA! Cała zawartość rozlała mi się na spodnie. Warknęłam. Nie mam już siły kłócić się ze swoim pechem. Po prostu kupuję niegazowaną, chociaż nie zbyt ją lubię.

* * * *

Wsiadłam do samolotu. Miałam LEKKIE problemy z odprawą, bo tym razem bramka piszczała jak głupie, a gość mnie macał i macał i nie wiedzieli o co chodzi. Ołowiu się nażarłam czy co. Okazała się, że bramka jest zepsuta. Miałam wykupione miejsce od przejścia, więc trochę się ciszyłam. Nie będę musiała przepychać się przez ludzi. Koło mnie jakaś stara prucha, która strasznie jebie jakimiś chujowymi perfumami. Zrzygam się. Zapinam pasy. Zaczynamy się wznosić. Uwielbiam latać samolotem. Pod jednym warunkiem... kiedy dziecko siedzące za mną nie napierdala mi w krzesełko, a gościu koło mnie nie rzyga do torebki. I jeszcze te perfumy. Nie mam bladego pojęcia co zawiniłam tym na górze, ale NIECH PRZESTANĄ! ( od autora: Nie! XD ) Ileż można mieć pecha w ciągu jednego dnia?

* * * *

Po 30 minutach, obudziłam się. Miałam nadzieję, że chociażby sen mi pomoże i zrelaksuje się, ale nie. Dotknęłam ręką włosów, a tam guma. Do żucia. Odwracam się, a ten smarkacz mili ozorem i patrzy się na mnie zadowolony. Szlag mnie trafił. Wyjęłam z plecaka dezodorant i popsikałam to stare pruchno.

- Co pani robi? - wrzasnęła wkurwiona.

- Jak się pani nie myje to wcale nie znaczy, że musi się pani psikać jakimiś tandetnymi perfumami! - wrzasnęłam. Baba zrobiła się czerwona, ale nic mi nie odpowiedziała. - A ty smrodzie – klęczałam na siedzeniu patrząc na gówniaka - przestań mnie kopać, bo ci NOGI Z DUPY POWYRYWAM! - spiorunowałam go wzrokiem. Przestraszył się. - A uwierz mi, że potrafię! - odwróciłam się do gościa, który trzyma dalej reklamówkę z wymiocinami - A pan niech to wyrzuci, bo wszyscy tu zaraz PAWIA PUŚCIMY!

Cały samolot wpatrywała się na mnie, ale miałam to w dupie. Przynajmniej teraz będę miała trochę spokoju. Rozluźniłam mięśnie. Założyłam słuchawki na uszy. "Odpręż się i tak czeka cię ciężka rozmowa z mamą. Spokojnie. Przetrwasz tą..." myślałam starając rozluźnić swoje mięśnie.

karuzele spierdolenia

* * * *

Niezły dzień wrażeń miała Tris. :)

Jeśli ciebie też męczy jeżdżenie autobusem z "trudnymi" pasażerami to daj gwiazdkę.

Do zobaczenia. :*

BAD RICH BITCHحيث تعيش القصص. اكتشف الآن