XX ROZDZIAŁ ( Szpital )

554 32 0
                                    

Czwartkowy rozdział dedykuje XXsliwajestemXX. :)

 * * * *

- Dzień dobry. Szpital w Boulder City. Słucham.

- Dzień dobry. Ktoś dzwonił z tego numeru do mojego kolegi. Ma na imię Ra – i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że kompletnie nie znam jego nazwiska.

- Horiz. - podpowiedziała mi brązowooka.

- Horiz. - powtórzyłam szybko.

- Ah. Tak. Pani Siwia Horiz miała wypadek i trafiła tu do nas. Pan Ra siedzi teraz w przychodni.

- Dziękuję bardzo.

Rozłączyłam się. Popatrzyłam na zmartwioną Olivię. No cóż. Muszę jej przyznać racje jeśli chodzi o jej przeczucia. Choć nie za bardzo mi to odpowiada. Nie będzie wpierdolu.

- Matka Ra leży w szpitalu. Miała wypadek. - dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze – Ra siedzi teraz w przychodni. - dziewczyna zasłoniła rękami usta. Była w niezłym szoku. Ja natomiast byłam całkiem spokojna. Nie był to nikt z moich bliskich, a Ra "znałam" dopiero kilka tygodni. Czułam może trochę współczucia. Wiedziałam jak to jest jak ktoś leży w szpitalu.

Dziewczyna usiadła na kanapie. Wciąż nie wierzyła. Chyba znała się z Ra o wiele dłużej niż ja. Może znała nawet jego matkę. Moment! Jeśli tak, a oni byli przyjaciółmi z dzieciństwa to by oznaczało, że... Ra był w friendszonie. HA! Frajer.

- Muszę do niego jechać, - powiedziała cicho – ale nie mam jak. Tata wróci dopiero późnym wieczorem.

- Ja cie zawiozę. - powiedziałam od niechcenia. Chciałam zaliczyć dobry uczynek na dziś by nie trafić kiedyś do piekła za te wszystkie zgryźliwe komentarze co do innych. Prościej było by zanieść wodę Rinowi, ale ten ma trzeźwego brata. No trudno. Dzisiaj trzeba się wysilić bardziej.

- Naprawdę? - nie kurwa na niby.

- Tak. - wypowiedziałam to najbardziej uprzejmie jak tylko mogłam. Miałam wrażenie, że nie chce mieć w niej wroga. Wydaje się miła, ale po spoliczkowaniu Ra w barze mam wrażenie, że jak potrzeba to może też przypierdolić. - Tylko ubierz spodnie. - popatrzyłam na jej piękną sukienkę. Była zajebista. Po wszystkim muszę ją zapytać gdzie kupiła, bo teraz chyba nie wypada, nie?

Po kilku minutach byliśmy już na dole. Dziewczyna ubrała białe spodnie i różową bluzkę. Oraz oczywiście skórzaną kurtkę, bo jakbyśmy się wywróciły to było by kiepsko. Do Boulder City jedzie się szybko, ale najpierw trzeba wyjechać z miasta. Sygnalizacja świetlna wcale nam nie ułatwiła łatwego dotarcia. Zresztą jak zwykle.

* * * *

Nie za bardzo znałam to miasto, ale Olivia najwyraźniej tak, bo pokierowała mnie idealnie. Zaparkowałam na dużym parkingu. Olivia od razu zdjęła kask. Piznęła go na siedzenie i pobiegła do wejścia. Popatrzyłam tylko na jej plecy ze wzrokiem zabójcy. Nienawidzę jak ktoś rzuca kaskiem. Krew mnie zalewa. Ułożyłam je ładnie i też poszłam do drzwi. W holu było kilka osób. Podeszłam do recepcjonistki.

- Dzień dobry. - przymusiłam się do uśmiechu.

- Dzień dobry. - tylko nie mów „ W czym mogę służyć?", bo mnie kurwica weźmie. - Panienka Rose? - o huj poznała mnie. Ciekawe skąd?

- Tak. Skąd pani to wie?

- Uwielbiam dzieła pańskiej mamy, a ostatnio namalowała panią. - ŻE CO KURWA?! - Wygląda pani identycznie.

- A no tak. - miałam nadzieję, że się nie skunie, że kłamię – Nie pomyślałam o tym.

- W jakiej sprawi pani przyszła?

- Matka mojego kolegi miała wypadek. Nazwisko... Horiz?

- Korytarzem prosto i w prawo.

- Dziękuję.

Poszłam w wyznaczonym mi kierunku. Co za kurwa obraz? I dlaczego mama maluje mnie bez mojej zgody. Muszę z nią chyba poważnie porozmawiać. Mam nadzieję, że to nie jest żaden akt albo zdjęcie z młodości! Przebiegły po moim ciele dreszcze. Jeśli tak to niech się strzeże.

Zobaczyłam Ra biegającego w kółko i Olivię, która za wszelką cenę próbuje go uspokoić. Nuda. Mogę iść chyba do domu i oglądać serial, nie?

Odwróciłam się na pięcie i chciałam już zawrócić. Stanęłam jednak jak wryta. Metr ode mnie stał zdyszany Nevi. Był cały czerwony, a jego twarz aż się świeciła od potu. Na plecach miał plecak. W lewej ręce trzymał deskorolkę. Nie ruszałam się. Zastygłam w bez ruchu. Nie miałam pojęcia dlaczego. Gdy tylko oddech chłopaka uspokoił się choć trochę. Zaczął iść w moim kierunku. Drgnęłam. Ominął mnie. Przekręciłam głowę by sprawdzić co zamierza zrobić. Pytał się o coś Ra. Machał nerwowo rękami. Brat zaczął krzyczeć. Sama nie wiem co. Przez jego pomarańczowe przerażone oczy czułam, że moja twardość rozsypała się gdzieś po drodze. Czerwonowłosy usiadł na siedzisku. Skulił się. Czułam jakby czarna dziura wsysał mnie od środka. Zawróciłam i usiadłam koło niego bokiem. Objęłam ręką i przyciągnęłam do siebie. Nie protestował.

* * * *

Po długim siedzeniu na korytarzu w końcu podszedł do nas lekarz. Ogólnie rzecz biorąc to nie „do nas" tylko do Ra, który przez cały czas chodził jak pojebany po korytarzu. Coś mówił. Nie wiem co. Nevi mnie przygniatał, a nie chciałam go budzić. Widziałam tylko reakcje Ra. Na początku stał i objął swoją głowę rękami. Potem Oparł się o ścianę i osunął na dół. Dobrze wiem co to oznacza. Umarła. A oni już nie mogą nic zrobić. Dobrze, że była Oliwia, cały czas dodawała mu otuchy. Ja nie potrafiłam bym tego zrobić. Nieswojo czułam się w takich sytuacjach. Nie lubiłam szpitali. Przypominał mi się tamten pamiętny dzień.

Słońce pięknie świeci. Jeszcze tylko tydzień do moich 18 urodzić. Na szczęście wypadają w sobotę i będę mogła pojechać do domu. Jestem ciekawa co w tym roku wymyślił Etan. Wesołe miasteczko? Piknik? Jazda konna? Może wyjazd nad morze? Każde urodziny były inne. A to wszystko dzięki jego pomysłowości.

W szkole w Las Vegas jest nudno. Zresztą chyba jak w każdej. Dobrze, że jest Rin, Matt i Kejla. Bez nich było by jeszcze gorzej. Mijają kolejne lekcje. I gdzieś około godziny 14:00 koniec. Wychodzę ze szkoły. Pełna szczęścia. Kto by się zresztą nie cieszył z piątku. Jestem przed bramę szkoły, gdy moje oczy jeszcze bardziej się rozpromieniają.

- Etan! - krzyczę z całej siły. On idzie przez jezdnię w moim kierunku. Moje oczy powiększają się.

BAD RICH BITCHOnde as histórias ganham vida. Descobre agora