Rozdział 27

2.7K 131 4
                                    

Brett pov
Minęły tylko dwa dni, a już za nią cholernie tęsknię. Nie sądziłem, że poczuje do kogoś coś takiego, tak silnego, jak właśnie do Carter. Jest inna niż reszta dziewczyn, które ślinią się na mój widok. Czuje, że wróci, zresztą obiecała, a ona dotrzymuje obietnic. Może tego po mnie nie widać, ale strasznie cierpię, że nie mogę jej przytulić. Gdy się ze mną żegnała, czułem, jak moje serce pęka. Wtedy zdałem sobie sprawę, że ją kocham. Lori tylko o tym wie. Umiała mnie tamtego dnia pocieszyć. Chyba jak wszyscy, kibicuje nam.
Chciałem pomyśleć, więc poszedłem na boisko i ćwiczę rzuty do bramki. Po jakiejś godzinie, postanowiłem się zrobić sobie przerwę i w tym samym momencie, ktoś do mnie zadzwonił.
- Scott? Coś się stało? - zapytałem
- W sumie to tak. Słuchaj, przyjedź do kliniki, szybko. - jego ton głosu wskazywał na to, że serio coś złego się stało
- Okay, już jadę. - rozłączyłem się, po czym zabrałem wszystkie swoje rzeczy i skierowałem się do samochodu

***
- Dobra, już jestem. Co jest? - rzuciłem obojętnie, będąc już na miejscu
- Chris napotkał dziwnych ludzi w lesie i podobno szukają jakiejś Laury, bodajże.
- Skąd wie? Podszedł i się zapytał? - zaśmiał się Stiles
- Nie, mówił, że dość głośno rozmawiali. Zdążył tylko tyle usłyszeć, bo usłyszeli go i musiał szybko się wycofać. - odpowiedział, po czym dodał - Mam plan. Zadzwonie do...
W tym momencie przerwał mu dzwonek telefonu. Można było poznać, że to telefon Scotta, ma głupi dzwonek. Istnieją chyba lepsze.
- Mamo, nie te... Co?.. Ale wszystko okay? Nic Ci nie jest?.. Dobra, zostań tam, my zaraz będziemy. Jedziemy do szpitala. Ktoś na niego napadł. - powiedział, od razu kiedy się rozłączył
Nie czekając ani chwili dłużej ruszyliśmy tam.

***
Laura pov
Dwa dni. Dwa, cholernie długie dni. Mam tylko nadzieję, że u niego wszystko w porządku i nie wpadł w jakieś kłopoty.
Przez te czterdzieści osiem godzin, siedziałam w gabinecie McCall'a. Jego zwykle nie było, jakieś tam sprawy czy inne gówno. Jak on mógł mnie tu zostawić?! Można zanudzić się na śmierć. Dlatego wzięłam się za czytanie jego starych, zakończonych sprawach. Oczywiście banały, poszukiwanie za morderstwa, narkotyki itd. Kiedy i to mi się znudziło, grałam w pasjansa na jego komputerze. Na początku nie łapałam o co chodzi, ale wystarczyło włączyć "pomoc". Gdy prawie kończyłam, do gabinetu, jak huragan wleciał McCall.
- Laura, coś się dzieje w Beacon Hills. Muszę jechać, a ciebie podrzuce do mojego przyjaciela.
- Słucham? Mam zostać, kiedy coś możliwe, że złego dzieje się u moich przyjaciół? I grozi im niebezpieczeństwo?
- Laura...
- Żadna Laura! Jadę z Tobą. - wyszłam bez słowa i pokierowałam się do windy, a zaraz za mną Rafael
Po chwili byliśmy na parkingu i miałam wsiadać do samochodu ojca Scotta, jednak zatrzymał mnie.
- Mówiłem, że jedziesz do mojego przyja...
- Jeśli jeszcze raz, powiesz do mnie to zdanie, to zrobię krzywdę wszystkim, którzy będą chcieli powstrzymać mnie, przed ratowaniem moich przyjaciół. - powiedziałam groźnie, przez co również moje szpony wysunęły się
Mężczyzna spojrzał na nie, po czym dał komuś znak, że ma wrócić do biura. Zadowolona wsiadłam do auta i wyjechaliśmy z parkingu z piskiem opon.

***
Zatrzymaliśmy się pod szpitalem w Beacon Hills. Zamierzałam wyjść, ale mężczyzna bez ostrzeżenia przypiął mnie do drzwi, po czym zablokował je.
- Co Ty do cholery wyprawiasz?! Wypuść mnie! - krzyknęłam, gdy on był na zewnątrz
- Nie może stać Ci się żadna krzywda.
- Najlepiej, żeby Tobie albo komuś innemu się stała?! - zaczęłam się szarpać, a gdy miałam coś dodać, McCall'a nie było
Zobaczyłam go przed wejściem do szpitala. Kajdanki nie powstrzymają mnie. Zaczęłam się coraz bardziej szarpać. Nagle usłyszałam strzały. O nie! Cała zbladłam, jednak po sekundzie ponownie starałam się wyrwać, tyle że z większą siłą. W końcu kajdanki pękły, a moje ręce były wolne. Drzwi były zamknięte, więc nie zważając na nic, wybiłam szybę, po czym sprawnie wyszłam z samochodu i pobiegłam w stronę szpitala. Gdy tam weszłam, panowała okropna cisza. Korytarz był zdemolowany, a na ścianach i podłodze pojawiały się co jakiś czas, małe plamy krwi. Wszyscy prawdopodobnie się ukryli. Nagle usłyszałam głosy z końca korytarza. Teraz już się nie bałam. Strach odleciał w niepamięć, a zastąpiła ją siła. Zacisnęłam pięści i ruszyłam przed siebie. Czas wyrównać porachunki.

----------------------------------------------
Witam w kolejnym rozdziale
Jak się podoba?
Akcja troszeczkę się rozkręciła
Kolejny pojawi się w środę
Także, do następnego 😉

Tajemnica ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz