Du vil alltid være i våre hjerter, Milady [1/2]

Начните с самого начала
                                    

     Zszedłem na dół, jak najciszej, nie chcąc obudzić rodziców. Kiedy jednak ujrzałem palenisko, dostrzegłem siedzących ich obok i pijących herbatę. Śmiali się z czegoś, lecz kiedy zauważyli moją obecność, natychmiast umilkli. Matka podeszła do stołu i zaczęła przygotowywać posiłek, natomiast taka usiadł na krześle i przyglądał się jej ruchom.
- Lecę na patrol - powiedziałem i pocałowałem kobietę w policzek. Wokół niej poczułem przyjemną woń brzozowego mydła.
- A śniadanie? - zapytała, chcąc mnie zatrzymać. Popatrzyłem na nią pustym wzrokiem i pokręciłem przecząco głową.
- Zjem w Twierdzy - odparłem szybko i wyszedłem z domu wraz ze Szczerbatkiem.
     Na myśl od razu przyszedł mi widok śmiejących się rodziców. Cieszyłem się ich szczęściem, tym, że znów miałem ich oboje przy sobie. Wskoczyłem szybko na Szczebatka i ruszyłem w chmury. Lot był spokojny, z góry obserwowałem mieszkańców wioski, powoli wyłaniających się z ciepłych domów.  W centrum widziałem jak Talisa wyciąga swoje warzywa na sprzedaż, Sączysmark wychodzi z domu, prawdopodobnie na poranny lot. Port również budził się do życia. Rybacy wypływali na poranne połowy, zarzucali sieci na łodzie, by po chwili znaleźć się na pełnym morzu. Były rzeczy, które robiliśmy nie używając pomocy smoków. Rzeczy, które sprawiały nam radość. Połowy ryb należały do tejże właśnie kategorii. Rybacy uwielbiali łowić, siedząc przy sieciach i czekając na odpowiednią chwilę, by wyłowić je z wody.  Później przypływali na wyspę i wyplątywali ryby, wrzucając je do beczek. Myślę, że to było jedno z ich ulubionych zajęć.
Szczerbatek zgrabnie wylądował w porcie. Zeskoczyłem z siodła i podeszłem do Sølve, jednego z rybaków, który szykował się do wypłynięcia.
- Witaj - powiedziałem na powitanie i uścisnąłem silną dłoń wikinga.
- O, witaj Czkawka. Miło cię widzieć. Co cię do mnie sprowadza? - zapytał radośnie wiking i wrzucił na pokład wielkę sieć.
- Chciałbym zamówić ryby dla Szczerbatka i... - przerwałem i westchnąłem ciężko - ...i Wichurki. Mogę na ciebie liczyć?
- Oczywiście, nie ma problemu - odparł wesoło i zapisał moje nazwisko w kieszonkowym dzienniczku, który zawsze miał przy sobie. - Trzymasz się jakoś? - spytał z troską, patrząc mi głęboko w oczy. Skinąłem wolno głową i pożegnałem się z wikingiem. Odszedłem w stronę lądu, patrząc na jedno ze wzniesień. W jedno z miejsc, które pamiętałem z czasów kiedy byłem młodszy.

- Dlaczego po prostu go nie zabiłem? Dla wszystkich byłoby prościej i lepiej.
- Fakt. Reszta z nas by tak zrobiła, więc dlaczego ty nie? Dlaczego ty nie?
- Sam nie wiem. Nie umiałem...
- To nie jest żadna odpowiedź.
- Niby czemu to cię tak nagle strasznie interesuje?
- Bo tak się składa, że to co powiesz jest dla mnie bardzo ważne.
- A, na miłość bo... Bo jestem tchórzem, bo jestem słaby, bo nie chcę zabijać smoków.
- To nie umiesz, czy nie chcesz?
- A co-A co za różnica? Nie chcę! 300 lat tradycji i jestem pierwszym Wikingiem, który nie zabija smoków.
- I pierwszym, który na nich lata. No więc?
- Nie zabiłem go, bo był tak samo przestraszony jak ja. Patrząc na niego widziałem samego siebie.

Szczerbatek podszedł i trącił mnie w bok swoim łbem. Dopiero wtedy dotarło do mnie gdzie jestem. Rozglądnąłem się dookoła. Ludzie mnie obserwowali, jednak kiedy obejrzałem się za siebie, wszyscy odwrócili wzrok. Spojrzałem jeszcez raz w kierunku klifu i odszedłem wraz ze smokiem w kierunku wioski. Nie miałem ochoty na lot. Nie miałem na nic ochoty.
Kiedy dotarłem do domu, poprosiłem smoka by został. Szczerbatek popatrzył na mnie ze smutkiem i ruszył w ślad za mną. Odwróciłem się do niego i posłałem mu wymuszony uśmiech.
- Nic mi nie będzie, mordko. Nie martw się. Muszę się tylko przejść - wyjaśniłem kojąco i podrapałem delikatnie czarne łuski smoka. - Wrócę zanim się obejrzysz.

     Szedłem wciąż przed siebie wydreptaną ściężką, kopiąc co chwilę piach lub drobne kamyki. Chodziłem tą drogą tyle razy, a teraz wydawała mi sie jakaś obca. Droga, którą znałem z dzieciństwa wydawała się pusta, nie dostrzegałem wokół nowych roślin, nie widziałem powalonych przez wiatr drzew. Wszystko wydawało się być pozbawione sensu. Po kilku następnych metrach poczułem pod stopą inną nawierzchnię. Kamień. Dotarłem na miejsce. Szybko ześlizgnąłem się w dół doliny. Przeszedłem kilkanaście metrów i usiadłem przy wyjściu z jaskini, mając przed sobą całą dolinkę. Na samym środku znajdowało się dosyć duże jeziorko.

the greatest gift is love || hiccstridМесто, где живут истории. Откройте их для себя