|23|

159 16 2
                                    

Budzę się w szpitalu. Nie wiem co się dzieje i dlaczego tu się znajduje. Przez chwilę nic nie widzę.

- Co ja tu robię? - pytam tak jakby w ciemność.

- Jesteś tutaj bo straciłaś przytomność.

Rozpoznaję głos Adrahila. Staram się usiąść jednak zaczyna mi się kręcić w głowie. W końcu po kilku próbach udaje mi się to. Od razu zauważam zmartwienie malujące się na twarzy chłopaka.

- Błagam cię... - mówię i przewracam oczami.

- Martwię się - odpowiada i zbliża się do mnie.

Zamykam oczy. Marzę o tym, aby był to sen. Ktoś wchodzi. Zauważam biały kitel.

- Pani Keyo... - zabiera głos lekarz.

Spoglądam na niego. Nie wiem co mi powie. Chociaż już zaczynam się bać.

- Woli Pani porozmawiać na osobności czy w obecności pana Adrahila?

Zastanawiam się chwilę. Po czym przenoszę wzrok na chłopaka. On rozumie co chce mu powiedzieć. Wstaje i wychodzi. Mija długa chwila zanim drzwi się za nim zamykają i jestem na sto procent pewna, że mogę w spokoju porozmawiać z lekarzem.

- Pani wyniki nie były najlepsze gdy trafiła tutaj pani nieprzytomna - zaczyna delikatnie. - Wiem, że powinienem poczekać, aż się pani wybudzi jednak musiałem to zrobić. A decyzję za panią podjął ten uroczy mężczyzna - kończy.

- Czyli co mi jest doktorze?

- Ma pani... - przerywa na chwilę. - Raka.

- Jak to możliwe? - nie dowierzam własnym uszom. - Przecież nic mi nie było. Nie mam żadnych objawów, które mogłyby wskazać na nowotwór - zaczynam trochę panikować.

- Niestety ten nowotwór rozwija się bezobjawowo - odpowiada ze smutkiem. - Ale zrobimy wszystko, żeby pani go pokonała - uśmiecha się.

Czuję jak wali mi się świat. Spoglądam na drzwi, którymi niedawno wyszedł chłopak. Zaczynam żałować, że wyszedł. Bo teraz bardzo mi się przyda. Ponownie nie przeszło mi przez myśl, że Adrahil może podsłuchiwać moją rozmowę z doktorem. Ten z kolei przygląda mi się jeszcze chwilę po czym przeprasza mnie, tłumacząc się, że ma jeszcze innych pacjentów i musi zobaczyć jak się czują. Uśmiecham się lekko. Ale nie mam na to ochoty. Nowotwór, który rozwija się bezobjawowo? Nie wiedziałam, że taki istnieje. Moje przemyślenia zostają przerwane hukiem dobiegających od głównych drzwi sali szpitalnej. W moją stronę podąża Adrahil.

- Nie możesz odejść... - mówi i klęka przy moim łóżku.

Modlę się o to, żeby się nie rozpłakać. Na tyle rzeczy i kłopotów, które mnie spotykają to ja naprawdę się dobrze trzymam. Mimo, że mam ochotę się poddać. Nie mogę. Bo nie ważne jest to, że upadniesz. Tylko czy się po tym podniesiesz.

- Adrahil... ja... - jąkam się.

- To miała być trzecia rzecz, ten trzeci warunek - mówi. - Miałaś żyć. Miałaś być ze mną...

Teraz wiem o co mu chodzi. Królewskie trzy warunki, które jeszcze do niedawna mnie irytowały. Dziś wiem, że wcale nie są takie straszne. Łapię go za kołnierz. Przyciągam do siebie i patrzę mu głęboko w oczy. Zdobywam się na odwagę.

- Nawet jeśli bym umarła - staram się zapanować nad głosem. - Zawsze będę z tobą. Tutaj - wskazuję serce.

Zauważam w oczach chłopaka łzy. Nie... nie mogę na to pozwolić. Za bardzo go kocham, żeby teraz go opuścić. Siadam i przytulam się do niego...

- Będę walczyć. Obiecuję - mówię.

- Jesteś mi potrzebna. Rozumiesz! - krzyczy. - Bez Ciebie moje życie nie ma sensu. Bez ciebie ja nie istnieje.

- Pani ma na nazwisko Adarion? Keya Adarion? - lekarz ponownie pojawia się w sali.

- Zgadza się.

- Czy pani matka to Monica Adarion?

Zastanawiam się chwilę. Czy przyznać się czy nie. Ale to była moja matka. I nie należy się jej wstydzić.

- Tak.

- Przykro mi - mówi. - Pani mama nie żyje.

Ja tylko cicho wzdycham i spuszczam głowę. Myślę o tym, co się teraz dzieje. Czyżbym była następna? Czy taki czeka mnie los? Lekarz wychodzi. To najgorsze co może się przydarzyć w życiu... Świadomość, że możesz umrzeć. Tak naprawdę w każdej chwili. Niespodziewanie odejść z tego świata.

To już pożyłam

Królowa |ZAKOŃCZONE|Where stories live. Discover now