Rozdział 11

174 7 0
                                    

   Jak myślałam tak się stało, Vince wezwałmnie na rozmowę. Nadal kipiałam złością. Przez idiotę będę teraz miała pogadankę z "tatusiem". Wparowałam do gabinetu mojego ojczyma:
-Ja wszystko wyjaśnie! Sprowokował mnie!-od progu broniłam własnej racji
-Rosali o co ci dziewczyno chodzi?-nie wie o co chodzi to, dobry znak. Nikt mnie nie zakablował.
-Onic onic,poprostu-drapiąc się po karku usiadłam na forelu na przeciwko jego biórka-myślałam że znowu ktoś coś doniósł
-A miał na co?-zainteresował się
-Nie nie miał-oczywiście że tak-byłam spokojna-ta jasne,a na dworze jest -20-w miare możliwości-nikogo nie zabiłam ani nie pokiereszowałam, bynajmniej taka jest oficjalna wersja. Jeśli Fiona nic nie doniesie to jestem bezpieczna.
- Wezwałem cię w sprawie-ubytków w papierach, skarg, rozwalonego samochodu, wysłów się wreszcie człowieku!-nowych odpornych,których odbierzecie z podnurza gór. Znasz doskonale tą drogę i potencjalne gniazda popażeńców. Prosta misja,odpieracie, przywozicie i wolne.
-Rozumiem-niech on zmieni śpiewkę,bo od lat ma tą samą. Płyta my się chyba zacieła. Jak on mówi prosta,to równa to się z ty:tak z 30 gniazd, nie kompetentni ludzie i z podnurza robi się Denver albo Greeley. Nie raz tak było że musiałam się jeszcze z buta po Górolot wracać. Ironią jest to że pewnie Vinca, nie będzie opchodziło co muszę zrobić. Dla niego będzie liczył się protokół i stan ludzi. I to ja jestem bezduszna?-Kiedy mamy to zrobić-uśmiech na ryjek Rose, udawaj że się cieszysz
-Mamy godzine 16- spojżał na zegarek-Na 19 masz być gotowa-on se chyba kpi- Wybrałem już ludzi do tego. Są już powiadomieni- pół biedy-Wracając do tego czy coś na broiłaś to-zerwałam się z siedzenia
-Wrócimy do tego jutro-uśmiechnęłam się sztucznie i wybieg£am z gabinetu.
   O wpółdo 19 czekałam już w cholu na mój "oddział". Na całe szczęście w plutonie byli moi przyjaciele. Kate szła w moją stronę uzbrojona jak na apokalipse zombi. W sumie to apokalipsą można nazwać rozbłyski, newet zombi podobne stwory mamy. Wygląd mojej przyjaciółki mnie śmieszył,uzbrojona w: kołczan i łuk na plecach,maczete przypiętą do paska i kuszę w ręku. Była ubrana w rurki(które wedłuk niej były idealne do walki,tsa chyba dobrze potkreślały jej płaski tyłek),czerwoną bluzkę i zwykłą brązową skurzankę(moją skurzankę). Ładna i uzbrojona a przytym śmiesznie wyglądająca. Powiedziała osoba która w gorsecie ma arsenał noży, a w kozakach trzyma po dwa sztylety na jeden. Pomimo że my wyglądamy ja płatne morderczynie, to Kurt przebił nas dwie. Uwaga!Podaję opis psychopatycznego terapełty: czerwona muszka w czarne grochy,sprane jeansy i jak na poważnego człowieka przystało koszula. Oczywiście była wykrochmalona i wyprasowana,ten sarkazm. Wyglą bluzka wyglądała jagby Scott się nią chwile temu bawił. Właśnie gdzie ta kuleczka futra? Dobra przegięłaam nazywając go kuleczką. Scott to tak na prawde Mastif angielski, wygląda na groźnego i strasznego,a na prawdę był spokojną krówką. Kurt biegł w moją stronę upychając po kieszeniach pistolet i kilka magazynków. Kiedy był jakieś 20 metrów odemnie zaczą sie wydzierać:
- Widzisz co twój "kochany" piesek zrobił z moją ukochaną koszulą?!-ups a może jednak powinnam zamykać Scotta w apartamencie-Ta bestia wpadła mi do pokoju zrobiła burdel,zżarł mi kapcia,przeżuł mi koszule i uciekł!Zacznij go karmić, kobieto!- zatrzymał się przede mną,był cały czerwony- Tak ogólnie to "Cześć"!- wyrzucił mi w twarz
-Hej-uśmiechnęłam się uroczo-gdzie Scotty?-Kurt się rozsierdził
-No nie wiem- wycedził- może tu!- obrócił się. Pies stał za nim gryząc przy tym jego nogawkę. Ja chyba naprawdę jestem ślepa, nie zauważyłam wielkiego psa. Rozumiem że mogłabym go za Aidenem nie zauważyć,albo za Maxem czy za przygłupem Gallym. Ale za suchoklatesem Kurtem,ja na prawdę jestem ślepa
-Scott zostaw Kurta!-pies tylko burkną-Scotty zostaw! Potem zjesz desanty Aidenowi-psiak pyścił terapeutę. Zwierzak zaczą się do mnie łasić. Wiedziałam że chce bym podrapała go za uchem. Uwielbiam tego pieska więc długo się prosić.  Bawiłam się z psem dopóki nie zebrał się cały oddział. Wsiedliś my do opancerzonych smochodów, wyposażonych w holograficzne mapy i system ostrzegania przed popażeńcami. Kreatywne, stworzyliśmy HMSPP jakieś 4 lat temu wraz z Kurtem, jednak nie jest to nie zawodny system. Cały czas jeszcze to dopracowujemy.
      Droga była dość dpokojna. Zgodnie z rozkazem Vinca zatrzymaliśmy się przed doliną w której mieliśmy się spotkać z odpornymi.  Dolinka była otoczona z obu stron skałami,wzniesieniami i pułkami  skalnymi. Jedyną możliwą drogą dostania się tu, był całkiem szeroki wąwóz. Był onstrasznie nie bezpieczny,na każdym kroku można spotkać potwora. Jeszcze pred wyjściem z samochodu porawiłam włosy. Niestety zauważył to Kurt:
-Kate miała racje że idziesz nar randkę-on jest głupi czy udaje-z popażeńcami-zaczą się śmiać
-Lecz się na nogi bo na głowe zapuźno- wysyczałam jadowicie. Przyjaciel puścił moją uwagę mimo ucha.  Ustawiliśmy się, tak by nie było nas widać ale tak by mieć możliwość szybkiego i łatwego dostania się na dół. Siedzieliśmy na brzegu małego urwiska zasłonięci skałami. Był to perfekcyjny punkt obserwacyjny. Kate stwierdziła że zabranie Fiony było błędem, ponieważ dziewczyna wciąż gadała o Minho. Powinna zachowywać się profesjonalnie,a nie jak najarana małolata. Wstyd mi poprostu za nią. Nie zachowuje się jak opiekun, tylko jak jedna z wielu blachar których mamy pod dostatkiem. Niestety,raz to je chciałm wszystkie wystrzelać,ale Vince mi zabronił. Nie stety musiałam się pogodzić z jego zdaniem,jest w końcu moim szefem, ojczymem, opiekunem. Wsumie to już niebawem będę już pełnoletnia i opieka Vinca nie będzie mi potrzebna,bo kiedyś była. Zawszę radziłam sobie ze szystkim sama,no prawie zawsze. Czekaliśmy w ciszy,było strasznie ciemno więc mieliśmy noktowizory,które były naprawde potrzebne. Nic się nie działo,aż do chwili kiedy jeden ze strażników(był to chyba Cody)zauważył coś. Było to............

Ostatnia SzansaWhere stories live. Discover now