V

1.9K 112 0
                                    

Pół godziny później wyjechała poza miasto. Jechała prawie pustą autostradą wymijając co chwilę wolniejsze auta. Nuciła pod nosem nowa piosenkę Maroon 5 "girls like you". Kilka kilometrów dalej zwolniła skręciwszy dosyć ostro w prawo. Wjechała na zalesiona drogę. Otworzywszy okna wdychała zapach lasu o wieczorze.

Daleko za horyzontem opadała pomarańczowa kula światła, a promyki przebijające się przez drzewa częściowo ją oślepiały. Sięgnęła do schowka, skąd wyleciała spora ilość mniej ważnych dokumentów, opakowań po wszelkich rodzajach jedzenia oraz okulary przeciwsłoneczne. Złapała je. Po chwili podążała mało uczęszczaną drogą z ciemnymi szkiełkami na nosie.

Zatrzymała się na rozdrożu. Wysiadając srebrno-włosa spojrzała na zegarek. Przemierzanie całego lasu i dotarcia na jego koniec zajęło niewiele ponad pół godziny. Skierowała się na wschód, jak kazał John. Nic szczególnego nie zwróciło jej uwagi. Dopiero krzyki ludzi w oddali. Zmarszczyła brwi. Rzuciła się biegiem, chowając do kieszeni skórzanej kurtki okulary, aby nie przeszkadzały jej w omijaniu to pni czy dziur i śmieci pozostawionych przez nieetycznych ludzi.

Przystanęła dopiero widząc stary budynek. Jeszcze pewnie z lat 40. Silny wiatr rozwiewał jej niemal białe włosy. Odwróciła głowę w stronę upadających ludzi pod wpływem tak silnego powiewu. W chwilę rozczochrana fryzura zasłaniała jej widok na biały, mały blok. Gdy poczuła owiewające ja powietrze, musiała silnie zaprzeć się nogami. Drzewa, gałęzie, wszystko inne w pobliżu niemal latało.

-Uciekajcie do jasnej cholery!- starała się przekrzyczeć wiatr, kierując słowa do starszej, przy kości kobiety i chłopaka, najprawdopodobniej wnuka, ubranego zdecydowanie niestosownie do pogody.

Odgarnęła burzę włosów z twarzy, gdy usłyszała nieprzyjemny odgłos zapowiadający burze. Dźwięk grzmotu poczuła aż w piersiach. Niebo jeszcze niedawno pokryte jasno-różowym kolorem i zachodzącym słońcem stało się niemal czarne.

Mimo to zauważyła wysoką postać stojącą na dachu ledwo widocznego już budynku. Jej dalsze starania przekrzyczenia silnego wiatru z postępującymi grzmotami zdały się na marne. Podświadomość kazała brać nogi za pas, zanim jedna z większych gałęzi uderzy mocniej niż by nawet zdążyła pomyśleć. Jednakże myśl o człowieku zostawionego na pastwę losu natury nie pozwoliła jej uciec. Stawiając mozolnie kroki szła w kierunku zabudowania. Rozejrzała się w międzyczasie za kobietą i chłopcem, ale ich nie dostrzegła. Miała nadzieję, że uciekli, aniżeli nie mogła ich zauważyć przez ciemność, gdy leżeli gdzieś z roztrzaskaną głową.

Uniosła prawą rękę i przedramieniem zasłaniała oczy. Nie zdało się to na wiele, bo wszelki piasek i tak wlatywał jej pod powieki. Ustało to dopiero gdy dwudziestotrzylatka po zmaganiu z ciężkimi drzwiami weszła do środka ciemnego pomieszczenia. Słyszała gwiżdżący przez szpary wiatr oraz spadające gałęzie. Wszelkie krzyki ustały.

Pan piekła i nocyWhere stories live. Discover now