Rozdział 6 "Zapach wody"

Start from the beginning
                                    

   Już przed polanką z rzeczką, na której odbyła się nasza pierwsza rozmowa, poczułam zapach blondyna. Kiedy przekroczyłam linię lasu zobaczyłam chłopaka siedzącego przed strumieniem i przyglądającego się błękitnej wodzie, która zachaczała o gałęzie lekko tylko zanurzone. Siadłam koło niego cicho i przyglądałam się pięknemu widokowi. 

- Czym dla ciebie pachnie woda? - spytałam nie wiele myśląc. Chłopak spojrzał się na mnie dziwnie. -  Moja mama zawsze mi mówiła, że dla każdego woda pachnie inaczej i najczęściej jest to nasz ulubiony zapach. Dla mnie pachnie kwiatami, ponieważ ten zapach kojarzy mi się z dzieciństwem. - Trean wciągnął powietrze i po chwili namysłu odpowiedział:

- Sądzę, że dla mnie pachnie ona słodyczami, bardzo je lubię. - roześmiałam się szczerze pierwszy raz od kilku godzin. 

- Czemu chciałeś się spotkać? - spytałam uśmiechniętego chłopaka. 

- Przyjaciele się przecież żegnają - odpowiedział, a jego uśmiech się poszerzył. Wyciągnął rękę i poczochrał moje włosy.

- Ejjj!!! - krzyknęłam odskakując - Nie rób tak, to mi się kojarzy z Zefirem. 

- Kim jest Zefir?

- Członkiem watahy mojego ojca - skrzywiłam się na jego wspomnienie.

- Hmmm skoro jego tu nie ma, to ja będę to robił za niego - blondyn uśmiechnął się dumny ze swojego pomysłu. Zmrużyłam oczy i mruknęłam:

- Nie lubię go.

- Ale mnie lubisz - odparł i uśmiechnięty spojrzał znów na wodę, a mnie zalała fala jego uczuć. Czemu akurat teraz? Myślałam, że już mi to przeszło. Poczułam, że chłopak jest szczęśliwy i nie martwi się kompletnie niczym. Zastanawiałam się czy zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Przecież czekała nas wojna! Chwilę później zdecydowaliśmy się na powrót do akademii, ponieważ niedługo miałam wyjechać do babci, czyli na drugi koniec Polski. Gdzieś niedaleko granicy z Niemcami. Na pożegnanie przytuliłam chłopaka na co ten zesztywniał, ale po chwili ostrożnie oddał uścisk. Sama nie wiem czemu zebrało mi się na takie czułości. 

                                                                                     ***

   Kiedy pożegnałam się ze wszystkimi, powędrowałam kamienistą dróżką, typową dla tej akademii, wprost do bramy, gdzie czekał już na mnie Zefir. Włożyłam walizkę do bagażnika po czym weszłam do auta. Zefir nie miał chyba humoru do żartów, ponieważ przez całą drogę się nie odzywał. Ja też nic nie mówiłam, słuchałam tylko muzyki, która spokojnie, jak gdyby nigdy nic leciała z moich czarnych słuchawek. Prawie zawsze tak wyglądała nasza razem spędzona droga. Przykro było mi opuszczać akademię, która stała się moim domem, ale wiedziałam, że niedługo tam wrócę. Co jak co, ale wykształcenie było ważne. Zastanawiało mnie tylko to co się stanie z moją sforą kiedy już wrócę od babci, przecież ktoś musi nimi zarządzać. Może babcia się nimi zajmie. Wataha mojego ojca mieszkała w miastach w pobliżu niego, a nie na drugim końcu kraju. Poza tym bardzo stresowałam się tym wszystkim, przejęciem sfory i zarządzaniem nią, a przede wszystkim ceremonią, na której będzie cała moja rodzina. Mało alf w tak młodym wieku jak ja uczestniczy w ceremonii przejęcia watahy. Jedynym wypadkiem jest przedwczesna śmierć swojego dziadka. 

 Kiedy po wielu godzinach w końcu dojechaliśmy do domu babci, było już kompletnie ciemno. Ja jako wilkołak nie miałam problemów z widzeniem po zmroku. Dokładnie przyjrzałam się małemu domkowi z czerwoną, odrapaną farbą, który przecież tak dobrze znałam. Przyjeżdżałam do dziadków w każde wakacje. W oknie w kuchni paliła się żółtawa lampka, która oświetlała mały ogródek pokryty śniegiem, w którym niegdyś rosły dorodne róże, będące ulubionymi kwiatami babci Marietty. 

   Ostrożnie i po cichu podeszłam do ciężkich, drewnianych drzwi po czym zapukałam w nie trzy razy. Otworzyła mi niska, brązowowłosa kobieta, ubrana w brunatne leginsy i czarną bluzkę z długim rękawem. Ze skórzanej pochwy wystawał jej miecz, była to właśnie Marietta - moja zawsze przygotowana na najgorsze babcia. Gdyby nie jej twarz poznaczona wieloma zmarszczkami, można by było ją uznać za kobietę przed czterdziestką. Z charakteru właśnie taka była - żywa, energiczna, ale też waleczna i nieustępliwa. Wszystkich traktowała oschło i stanowczo, nawet własną wnuczkę. Jednak wiedziałam,  że pomimo jej twardego charakteru bardzo nas kocha i oddałaby za nas życie.

- W końcu jesteś! Już myślałam, że nie przyjedziesz - westchnęła wymownie po czym wpuściła mnie do środka i zatrzasnęła głośno drzwi - Rozbierz się, a później się rozpakuj. Pierwsze drzwi po prawej - nakazała po czym zniknęła w kuchni. 

    Podreptałam na palcach, aby nie zakłócać babci spokoju, do wskazanego przez nią pokoju. Tak jak się spodziewałam był to pokój gościnny, w którym zawsze spałam podczas wakacji. Przeważał w nim kolor beżowy i ciemnobrązowy. Jedynie pudło, które stało z boku było różowe. W dzieciństwie bawiłam się zabawkami, które się w nim znajdowały. Zdziwiło mnie, że babcia jeszcze go nie wyrzuciła, może jednak była bardziej miękka niż by się mogło wydawać. Moje rozmyślania przerwał Zefir, który przyniósł moją walizkę. Wychodząc mruknął tylko: trzymaj się. To było trochę dziwne, nie wiedziałam, że aż tak przeżywał śmierć mojego dziadka. Jednak słowa, które wypowiedział były w tym wypadku bardzo trafne. Niebawem, a właściwie jutro miałam zacząć naukę przemiany. Przecież to podstawa. Czas, który tu spędzę będzie naprawdę ciężkim okresem.

------------

 Cześć! Wiecie ostatnio naszła mnie wena. Mam prośbę, jeśli ktoś pisze lub zna fajne opowiadanie na wattpadzie to piszcie w komentarzach. Możecie tylko nazwę, po prostu nie mam co czytać. 



Wilczy ŚwiatWhere stories live. Discover now