rozdział 58

63 4 0
                                    

Następnego ranka wszyscy rozmawiali tylko o wyścigach, aczkolwiek każdy co rusz spoglądał w niebo, jakby spodziewając się kolejnego nalotu ptaków stymfalijskich. Ale żaden potwór się nie pojawił. Był piękny letni dzień z niebieskim niebem u mnóstwem słońca. Obóz wracał powoli do swojego zwyczajnego wyglądu: łąki były zielone, trawa bujna, kolumny budynków lśniły bielą, driady bawiły się wesoło w lesie.

Siedziałam na trybunach wraz z Mattem, gdy uczestnicy zaczęli wjeżdżać na tor. Musiałam przyznać, że Tyson postarał się ze wszelkimi ulepszeniami w rydwanie Percy'ego i Annabeth.

- Nie boisz się o nich? - zagadnął Maty, nachylając się nad moim uchem.

- Żadne ptaki ich już raczej nie zaatakują. - zaśmiałam się, zerkając na niego ukradkiem. - Poradzą sobie, nie takie rzeczy przeżyliśmy. Uwierz, bywało gorzej.

Nie odezwał się więcej, ale sama nie wiedziałam, czy ze względu na to, że nie miał nic do powiedzenia, czy przez to, że Chejron w końcu dał znak do startu.

Konie dobrze wiedziały, co mają robić. Rydwany pędziły przed siebie, aż trudno było oderwać od nich wzrok. Prędko zaliczyli pierwsze okrążenie, a ja dopiero po chwili zorientowałam się, że Percy i Annabeth wyprzedzili o długość rydwan Clarisse, która była zajęta odpieraniem oszczepowych ataków ze strony braci Hoodów z zaprzęgu Hermesa.

Zaraz po tym dostrzegłam, że pojawił się koło nich rydwan Apollina. Jeden z synów ów boga rzucił w ich koło oszczepem, który poszedł w drzazgi, wcześniej jednak pogruchotał kilka szprych. Rydwan przechylił się i zachwiał. Serce zatrzymało mi się na chwilę na ten widok.

- Jeśli coś im się stanie, to zabiję. - warknęłam, nawet nie patrząc na chłopaka obok.

Matt zaśmiał się, unosząc dłonie ku górze.

Wróciłam wzrokiem do wyścigu, od razu orientując się, że Annabeth uniosła drugi z oszczepów i rzuciła nim w woźnicę Apollina.

Miała doskonały cel. Oszczep wypuścił ciężki grot w chi, gdy uderzył woźnicę w klatkę piersiową, przewracając go na towarzyszą i wyrzucając obu z rydwanu eleganckim saltem w tył. Konie poczuły brak napięcia w lejcach i zupełnie oszalały, wjeżdżając prosto w tłum. Widzowie - w tym ja i Matt - rozpierzchli się w poszukiwaniu schronienia, kiedy zwierzęta wskoczyły na trybuny, a złoty rydwan się przewrócił. Rumaki pognały w końcu w kierunku stajni, wlokąc za sobą wywrócony pojazd.

- Teraz ja powinienem ich za to zabić. - mruknął Maty, ponownie nachylając się nade mną.

Prędko odwróciłam się w jego stronę, uśmiechnęłam szeroko i przytuliłam do niego. Wiedziałam, że nie był zły, nawet jeśli próbował takiego udawać. Sam kibicował mojemu bratu i córce Ateny, bo wiedział, że nie było innych zwycięzców.

Nie zwracałam uwagi na pozostałą część wyścigu, dopóki tłum nie zaczął wiwatować.

Obejrzałam się za siebie, ale zaraz poczułam uścisk na nadgarstku i zostałam pociągnięta w jakąś stronę. Prędko otoczyliśmy rydwan Percy'ego i Annabeth wraz z innymi. Każdy krzyczał ich imiona, ale dziewczyna zdołała przekrzyczeć ten wrzask.

- Cicho! Słuchajcie! To nie tylko nasza zasługa!

Tłum wcale nie chciał się uciszyć, ale Annabeth nie dawała za wygraną.

- Nie poradzilibyśmy sobie bez pomocy jeszcze jednej osoby! Nie wygralibyśmy tego wyścigu, ale też nie zdobylibyśmy Runa i nie uratowalibyśmy Grovera, i tak dalej! Zawdzięczamy życie Tysonowi, który jest...

- Moim bratem. - przerwał jej głośno Percy, żeby wszyscy usłyszeli. - Tyson jest moim i Angel małym braciszkiem.

Tyson się zarumienił. Ja się uśmiechnęłam. Tłum wiwatował. Annabeth pocałowała nagle Percy'ego w policzek, co wywołało jeszcze głośniejsze okrzyki. Wszyscy mieszkańcy domku Ateny wzięli Jacksona, Chase i Tysona na ramiona i ponieśli ich ku podium, gdzie oczekiwał Chejron z wieńcami laurowymi.

Angel - córka bogaWhere stories live. Discover now