rozdział 48

113 9 0
                                    

- Matt, chodź tu szybko!

Odwróciłam się twarzą do chłopaka, który szperał po szafkach, szukając leków i bandaży. Nastolatek, któremu pomagaliśmy, wykrwawiał się na moich oczach, a ja nie mogłam pozwolić, żeby umarł. Po prostu nie mogłam. 

- Rusz się!

- Mam! Znalazłem! - wykrzyknął syn Apolla, unosząc bandaż w górę.

Spojrzałam na syna Aresa, który patrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem.

- Pomogę ci, obiecuję. - mruknęłam cicho, uciskając jego ranę. - Matt!

- Jestem, już jestem! - zawołał, zjawiając się tuż przy mnie. - Trzymaj się, Ethan. - zwrócił się do chłopaka.

- Wyjdzie z tego, prawda? - spytałam z nadzieją.

Nie zwracałam już nawet uwagi, że byłam cała w krwi chłopaka. Miałam to gdzieś.

Matt spojrzał na mnie przez ułamek sekundy, po czym zaczął opatrywać ranę syna Aresa. Nie odpowiedział, ale i tak wierzyłam, że mu się uda.

Musiało.

Dlaczego cię tu nie ma, Chejronie?

~*~

Wyszłam z domku dzieci Apolla, nieco roztrzęsiona.

Udało się uratować Ethana, choć trzeba było go teraz monitorować. Matt dał radę. My daliśmy radę.

A mimo to wciąż czułam strach.

Dziesiątka dzieci Aresa w pełnym uzbrojeniu walczyła z dwoma bykami z Kolchidy, dziełem Hefajstosa. Były to wielkie spiżowe byki wielkości słonia, ziejące ogniem.

Niepokoiło mnie to, że byki szalały po całym wzgórzu, okrążając nawet sosnę, co nie powinno mieć w ogóle miejsca. Magiczna granica obozu nie pozwalała potworom przedostać się poza drzewo Thalii. Metalowym bykom jednak się to udało, co nie było dobrym znakiem.

- Angel? Wszystko w porządku?

Nawet się nie obejrzałam. Wiedziałam, kto za mną stał.

Prędko poczułam jego dłonie na swoich ramionach, ale nawet to nie sprawiło, że się odwróciłam.

- Wiem, że zgodziłam się ci pomóc i chyba dobrze zrobiłam, ale... - westchnęłam cicho, przymykając oczy. Zaraz stanęłam twarzą w twarz z Mattem. - Mam wrażenie, jakbym ja też powinna tam być. I im pomóc. - dodałam, wskazując na wzgórze.

- Nie dałbym ci tam pójść. - oznajmił chłopak, ponownie kładąc dłonie na moich ramionach.

- Wiem. Znam cię za dobrze.

Wtuliłam się w nastolatka, nie przejmując się nawet, że oboje byliśmy we krwi Ethana.

- Percy i Annabeth są na wzgórzu. - powiedział w pewnym momencie.

Nie odsunęłam się od niego, wciąż się to niego przytulając. Miałam świadomość, że mogli tam być. Wiedziałam, że mieli dzisiaj wrócić. Byłam z nimi w stałym kontakcie.

- Zdaję sobie z tego sprawę. - mruknęłam. - I prawdopodobnie trzeba będzie sprawdzić, czy nic im nie jest.

- Za dobrze ich znasz, prawda?

- Za dobrze znam jego. Annabeth poradziłaby sobie sama. Jak zawsze.

- Tak, jak ty. - dodał, patrząc na moją twarz.

Uśmiechnęłam się pod nosem, bo miał rację.

- Jak ja.

~*~

Angel - córka bogaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz