rozdział 33

136 8 2
                                    

Jak najlepiej wyobrazić sobie Łąki Asfodelowe? Jak największy tłum na koncercie, jaki kiedykolwiek widzieliście, stadion wypakowany szczelnie milionem fanów. Ale to tylko drobnostka. Wyobrazić sobie można teren milion razy większy, wypakowany ludźmi, na dodatek pozbawiony elektryczności, w związku z czym nie ma dźwięków, nie ma światła i nie ma wymachiwania czym popadnie nad głowami. Coś okropnego wydarzyło się za kulisami. Szepczące do siebie tłumy ludzi po prostu kręcą się w ciemności, czekając na koncert, którego nie będzie.

Czarna trawa była podeptana przez miliardy zmarłych stóp. Ciepła, wilgotna bryza zawiewa jak bagienny oddech. Czarne drzewa ( topole, jak poinformował nas Grover ) rosną na rozrzuconych tu i tam małych zagajnikach.

Strop jest tak wysoko, że można go uznać za wał burzowych chmur, gdyby nie zwieszające się z niego stalaktyty. Połyskujące jaśniejszą szarością i paskudne ostre na końcach. Usiłowałam za wszelką cenę nie myśleć o tym, że mogłyby w każdej chwili spaść na nas, ale było to dość trudne zważywszy na to, że niektóre z nich spadły i tkwiły teraz wbite w czarną trawę. Umarli zapewne nie przejmowali się takimi niedogodnościami jak wbity w piersi stalaktyt rozmiarów oszczepu.

Annabeth, Grover, Percy i ja usiłowaliśmy wtopić się w tłum, unikając wzroku upiornych strażników. Ciężko było szukać wśród asfodeli znajomych twarzy, gdyż te migoczą. Wszyscy wyglądają na nieco zagniewanych i zakłopotanych. Podchodzą i usiłują rozmawiać, ale ich głos brzmi jak biały szum, jak piski nietoperzy. A kiedy orientują się, że ich nie rozumiesz, marszczą czoła i odchodzą.

Umarli nie są straszni. Są przygnębiający.

Posuwaliśmy się do przodu za grupką nowo przybyłych, wylewających się z głównej bramy w kierunku wielkiego czarnego namiotu, nas którym widniał transparent z napisem:

BIURO DO SPRAW KARY I NAGRODY WIECZNEJ
Witamy Drogich Zmarłych

Z tyłu namiotu wydobywały się dwa znacznie mniejsze strumienie dusz.

Po lewej duchy w towarzystwie upiorów bezpieczeństwa maszerowały kamienną ścieżką ku Równinie Kar, błyskającej i dymiącej w oddali. Była to wielka, spękana pustynia poprzecinana rzekami lawy, polami minowymi i płotami z drutu kolczastego oddzielającymi poszczególne miejsca tortur. Nawet z daleka widać było dusze ścigane przez piekielne ogary, palone na stosach, zmuszone do biegania nago przed pola kaktusów lub do słuchania opery. Dostrzegłam nawet niewielki pagórek i maleńką postać Syzyfa usiłującego wtoczyć swój głaz na szczyt. Widziałam też o wiele gorsze tortury...

Dusze, które wychodziły na prawo od namiotu sądu, miały się dużo lepiej. Ich ścieżka prowadziła do niewielkiej doliny otoczonej murem: zamkniętego osiedla, które wyglądało jak jedyna szczęśliwa część Podziemnej Krainy. Za bramą znajdowały się ładne domki pochodzące z wszystkich możliwych epok, od rzymskich willi, przez średniowieczne zamki, po wiktoriańskie pałace. Na trawnikach kwitły złote i srebrne kwiaty. Trawa mieniła się kolorami tęczy. Słyszałam śmiech i czułam zapach grilla.

Elizjum.

Pośrodku tej doliny znajdowało się lśniące błękitem jezioro, na którym znajdowały się trzy niewielkie wysepki, przypominające kurorty na Bahamach. Wyspy Błogosławionych, dla tych, którzy urodzili się trzy razy i trzy razy zasłużyli na Elizjum.

- O to właśnie chodzi. - odezwała się Annabeth. Odwróciłam się w jej stronę. - To jest miejsce herosów.

Ominęliśmy namiot sądu i ruszyliśmy poprzez Łąki. Robiło się coraz ciemniej. Nasze ubrania straciły kolory. Tłum szepczących zmarłych rzedł.

Angel - córka bogaWhere stories live. Discover now