rozdział 41

146 8 0
                                    

Byliśmy pierwszymi herosami, którzy wrócili żywi na Wzgórze od czasów Luke'a, więc oczywiście wszyscy traktowali nas tak, jakbyśmy wygrali w teleturnieju. Zgodnie z tradycją obozu wydano na naszą cześć wielką ucztę, podczas której mieliśmy na głowach wieńce laurowe, a następnie poprowadziliśmy procesję do ogniska, gdzie spaliliśmy całuny przygotowane podczas naszej nieobecności przez nasze domki.

Całun Annabeth była bardzo piękny - z popielatego jedwabiu haftowanego w sowy. Naprawdę powinna żałować, że nie zostanie w nim pochowana. Kiedy Percy jej o tym powiedział - czego byłam świadkiem - strzeliła mu w twarz i kazała się zamknąć.

Jako iż córka i syn Posejdona nie mieliśmy żadnych innych współmieszkańców, toteż całun Percy'ego uszyli na ochotnika ci z domku Aresa. Wzięli stare prześcieradło i wymalowali na nim wzdłuż brzegu zezowate słoneczka oraz wielki napis CIENIAS biegnący przez sam środek.

Mój wykonali dzieci Hermesa. Ozdobili go na niebiesko - w moim ulubionym kolorze. Były na nim wyhaftowane małe fale, co nawet uroczo wyglądało. Nie dorównywał całunowi Annabeth, ale był znacznie lepszy niż ten Percy'ego.

Chłopak miał ubaw, paląc to paskudztwo, które zrobiły mu dzieci Aresa.

Kiedy domek Apollina zainicjował pieśni i zaczął rozdawać kiełbaski, otoczyli nas dawni kumple Jacksona z domku Hermesa, rodzeństwo Annabeth z domku Ateny i satyrowie - pobratymcy Grovera. Ci ostatni głównie podziwiali jego nowiutką odznakę poszukiwacza, którą właśnie otrzymał od Rady Starszych Kopytnych. Rada określiła dokonania Grovera podczas misji jako "Odwagę do granic wytrzymałości. Przewyższającą wszystko, co dotychczas widzieliśmy, o całą głowę, licząc z bródką i rogami".

Jedynymi osobami nie w humorze podczas tej imprezy była Clarisse i jej rodzeństwo, których jadowite spojrzenia mówiły, że nie wybaczą Percy'emu nigdy poniżenia ich taty.

Ale on się tym nie przejmował.

Nawet mowa powitalna Dionizosa była do wytrzymania i nie zdołowana.

- Tak, tak, nasz mały bachorek nie dał się zabić i teraz dodatkowo wbije się w dumę. Wszystkiego najlepszego, a co mi tam. A jeśli chodzi o inne ogłoszenia, to w najbliższą sobotę nie będzie wyścigu kajaków...

Nie za bardzo mnie już to obchodziło, gdyż moją uwagę przykuł pewien chłopak kierujący się w moją stronę. Uśmiechnęłam się delikatnie, podczas gdy ten szczerzył się jak głupi do sera.

- I Anioł wrócił cały i zdrowy. - zaśmiał się, co udzieliło się też mnie.

Tylko on nazywał mnie Aniołem, dla bogów zawsze byłam Aniołkiem. Nie przeszkadzało mi to, a nawet podobało.

- Ja mówiłam, że wrócę cała. - wzruszyłam ramionami. - Nikt nie da rady mnie zabić.

- W to nie wątpię. - powiedział Luke. - Wierzyłem, że bezpiecznie tutaj wrócisz. Sam bym po was ruszył, gdybyście się zgubili i potrzebowali pomocy.

- Nie uważasz, że trochę przesadzasz? Może i jesteśmy młodsi, ale znacznie lepsi od Ciebie, Castellan. - dźgnęłam chłopaka w pierś. Zdecydowanie za bardzo cwaniaczył. Potrafiłam sobie poradzić, nie musiał mnie pilnować.

Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść przed siebie. Nie zaszłam jednak daleko, gdyż ktoś przez przypadek na mnie wpadł, przez co oboje wylądowaliśmy na ziemi.

- Na bogów! Przepraszam bardzo, nie chciałem. - powiedział od razu nastolatek, prędko podnosząc się z miejsca.

- Nic nie szkodzi. Każdemu się zdarza. - mruknęłam, przyjmując jego wciągniętą w moją stronę dłoń. Chwilę później staliśmy naprzeciw siebie.

- Ej! Co ty sobie wyobrażasz? - warknął Luke, znikąd pojawiając się tuż obok. Zdziwiło mnie jednak, że popchnął tego chłopaka do tyłu. - Ona dopiero wróciła, a ty co?

- Ja... Ja nie chciałem. - nastolatek zaczął się jąkać, cofając się, by blondyn znów go nie zaatakował.

- Luke! Luke, uspokój się. On nic mi nie zrobił.

Chciałam go jakoś zatrzymać, ale on wciąż zmierzał w stronę chłopaka. W jego oczach czaił się gniew i sama nie wiedziałam dlaczego.

- Castellan, do jasnej cholery! - wrzasnęłam, stając przed nim. Zatrzymał się od razu. - Nic mi nie jest. Uspokój się. To był wypadek.

Jego twarz złagodniała niemal od razu, lecz się nie odezwał.

- Idź już stąd. Nie chcę Cię na razie widzieć.

Posłałam mu groźne spojrzenie i podeszłam do drugiego chłopaka, sprawdzić, czy nic mu nie jest.

- Wszystko w porządku? - spytałam, patrząc w brązowe oczy nastolatka. Mógł być niewiele starszy ode mnie albo też w moim wieku. - Nic Ci nie zrobił?

- Nie, nie, nic mi nie jest. - odparł.

- Przepraszam za niego. Nie wiem, co go opętało, nigdy się tak nie zachowywał.

- Okey, w porządku. Rozumiem. - uśmiechnął się szeroko, jakby już zapomniał o całej sytuacji. - Tak wogóle, Matt jestem. - przedstawił się, wyciągając w moją stronę dłoń.

- Angel. - odparłam z delikatnym uśmiechem. - Miło mi poznać.

- Mi również.

Porozmawiałam jeszcze chwilę z nowo poznanym chłopakiem, po czym pożegnałam się z nim i podeszłam do Percy'ego, Annabeth oraz Grovera. Resztę wieczoru spędziłam w ich towarzystwie.

~*~

Kiedy wróciliśmy z Percy'm do domku, po raz pierwszy od dłuższego czasu czułam, że mam kogoś bliskiego od śmierci mamy. Zyskałam przyjaciół, a nawet brata. I choć nie pocieszał mnie fakt, że teraz większość obozu zna moje nazwisko, nie miałam co narzekać.

Co noc wsłuchiwałam się w szum morza, wiedząc, że gdzieś tam jest mój ojciec. Gdzieś pod ziemią znajduje się moja mama, a na niebie znajduje się Olimp, na którym byłam już tyle razy. No i w końcu wróciłam do domu. 

Angel - córka bogaKde žijí příběhy. Začni objevovat