rozdział 27

143 6 0
                                    

Bóg wojny czekał na nas na parkingu przed barem, w którym wcześniej siedzieliśmy.

- No, no. - powiedział, gdy zbliżyliśmy się do  niego na pewną odległość. - Nie daliście się pozabijać.

- Wiedziałeś, że to pułapka. - oznajmił Percy. Buzowała w nim złość, tak samo jak we mnie.

Ares uśmiechnął się łajdacko.

- Założę się, że ten pokurczony kowal nieźle się zdziwił, kiedy złapał w sieć głupie dzieciaki. Nieźle wypadliście na ekranie.

Chłopak rzucił mu tarczę. Nieco bardziej agresywnie, niż się na początku spodziewałam. Ale w prawdzie należało się Aresowi.

- Ty draniu.

Annabeth i Grover wstrzymali oddechy. Natomiast ja skrzyżowałam ręce na piersi, patrząc na to wszystko z obojętnością.

Ares chwycił tarczę i zakręcił nią w powietrzu jak ciastem do pizzy. Zamieniła się w kamizelkę kuloodporną. Zarzucił ją sobie na ramię. Nie był nawet wzruszony tym, jak Percy go nazwał.

- Widzicie tą ciężarówkę? - wskazał na osiemnastokołowe monstrum zaparkowane po drugiej stronie ulicy. - To wasz transport. Zawiezie was prosto do Los Angeles z jednym przystankiem w Las Vegas.

Ciężarówka miała na boku wymalowany napis, który udało mi się odczytać tylko dlatego, że był w negatywie: białe litery na czarnym tle, dobra kombinacja dla dyslektyków. KRAINA ŁAGODNOŚCI Sp.z o.o. - PRZYJAZNY TRANSPORT ZWIERZĄT - UWAGA! ŻYWE DZIKIE ZWIERZĘTA.

- To chyba jakiś żart. - powiedziałam, odwracając się z powrotem do mężczyzny.

Ares pstryknął palcami. Tylna klapa ciężarówki uchyliła się.

- Darmowy transport na zachód, aniołku. - zwrócił się do mnie, niemal przeszywając mnie na wylot. Puściłam tą uwagę o aniołku mimo uszu. Większość bogów właśnie tak na mnie mówiła. - Przestańcie narzekać. A tu drobna nagroda za wykonanie zadania.

Zdjął z kierownicy niewielki plastikowy plecaczek i rzucił go w Percy'ego.

W środku znajdowały się czyste ubrania dla nas wszystkich, dwadzieścia dolców gotówką, sakiewka pełna złotych drachm i paczka ciasteczek przekładanych kremem. Niby nic takiego, ale jednak coś, co napewno nam się przyda.

- Nie chcemy Twoich nędznych...

- Dziękujemy Ci, Panie Aresie. - przerwał mu Grover, rzucając chłopakowi najbardziej ostrzegawcze ze swoich spojrzeń. - Bardzo dziękujemy.

Stałam na tyle blisko Percy'ego, że słyszałam jak zgrzyta zębami. Z niechęcią zarzucił plecaczek na ramię. Wiedziałam, że obecność boga wojny wywołuje gniew i różne inne tym podobne emocje. Dlatego też złapałam ramię brata i posłałam takie spojrzenie, że od razu jego wyraz twarzy zelżał.

- Nie warto. - powiedziałam cicho.

Spojrzeliśmy za siebie, na bar. Siedziało tam teraz zaledwie kilku klientów. Kelnerka, która podawała nam wcześniej obiad, zerkała nerwowo przez okno, jakby obawiała się, że Ares zrobi nam krzywdę. Wyciągnęła nawet z kuchni chłopaka od frytek, żeby się przyjrzał. Coś do niego powiedziała. Potaknął, wyciągnął jednorazowy aparat fotograficzny i strzelił nam fotkę.

Świetnie. Tylko jeszcze tego nam brakowało. Napewno teraz znajdziemy się na pierwszych stronach gazet. Jakbyśmy już nie mieli mnóstwo problemów.

- Jesteś mi coś jeszcze winny. - Percy zwrócił się do Aresa, siląc się na obojętny ton. - Obiecałeś mi informacje o mojej mamie.

- Jesteś pewny, że przeżyjesz tę wiadomość? - spytał i odpalił motocykl. Percy nie odezwał się, ale jego wzrok mówił wszystko. Chciał wiedzieć i nie obchodziło go nic innego. - Ona nie umarła.

Angel - córka bogaWhere stories live. Discover now