rozdział 54

65 5 0
                                    

Jazda na hipokampie była jeszcze łatwiejsza niż na pegazie. Pędziliśmy pod wiatr, przełamując fale tak gładko i pewnie, że praktycznie nie musieliśmy się trzymać.

Kiedy zbliżyliśmy się do statku, dotarło do mnie, jaki był ogromny. Biały kadłub był wysoki na co najmniej dziesięć pięter,  a których ustawiono kolejny tuzin pokładów o jasno oświetlonych balkonach i iluminatorach. Na dziobie tuż nad wodą wymalowano czarnymi literami nazwę statku, oświetloną reflektorem. Kilka sekund jednak wystarczyło, by ją odcyfrować: KSIĘŻNICZKA ANDROMEDA. Do dziobu przymocowany był wielki galion: wysoka na trzy piętra kobieta w greckim chitonie, wyrzeźbiona w taki sposób, że wydawała się przykuta do statku. Była młoda i piękna, miała rozwiane czarne włosy, ale na jej twarzy malowało się absolutne przerażenie.

W mojej głowie momentalnie pojawiły się mit o Andromedzie: jak została przykuta do skały przez własnych rodziców jako ofiara dla morskiego potwora. Perseusz ocalił ją, zanim została pożarta, i zamienił morskiego potwora w kamień za pomocą głowy Meduzy.

Perseusz był jedynym z nielicznych herosów z mitologii greckiej, których historia kończyła się szczęśliwie. Inni umierali: zdradzeni, pokiereszowani, okaleczeni, otruci albo przeklęci przez bogów.

- Jak się dostaniemy na pokład? - Annabeth przekrzyczała ryk fal, ale hipokampy najwyraźniej wiedziały, czego nam potrzeba. Przemknęły wzdłuż prawej burty statku, bez trudu płynąc przez jego potężny kilwater, i zatrzymały się przy drabince przyczepionej do kadłuba.

- Panie przodem. - odezwał się Percy, patrząc zarówno na mnie, jak na na blondynkę.

Annabeth zarzuciła worek na ramię i chwyciła się najniższego szczebla. Kiedy podciągnęła się na drabinkę, jej hipokamp zarżał na pożegnanie i zanurkował pod wodę. Dziewczyna zaczęła się wspinać. Poczekałam chwilę, aż znalazła się kilka szczebli wyżej, po czym sama poszłam w jej ślady, a zaraz po tym również Percy.

W wodzie pozostał tylko Tyson, ale nie zwracałam na niego uwagi. Rozejrzałyśmy się z Annabeth wokoło, nie słuchając nawet krótkiej wymiany zdań między Percy'm, a Tysonem.

- Zwróciłaś się do swojego hipokampa po imieniu. Skąd go znasz?

- Długa historia.

Nie dopytywała więcej, najwyraźniej uznając, że to mało ważne, choć widziałam w jej oczach ciekawość.

~*~

Drabinka prowadziła na pokład gospodarczy, gdzie złożono żółte łodzie ratunkowe. Po obu stronach znajdowały się zaryglowane podwójne drzwi, które blondynka zdołała otworzyć za pomocą noża i sporej dawki starogreckich przekleństw.

Spodziewałam się wszystkiego, kiedy znaleźliśmy się na tamtym statku, chociażby tego, że będziemy musieli się przemykać jako pasażerowie na gapę, ale kiedy sprawdziliśmy kilka korytarzy i wyjrzeliśmy z balkonu na główną promenadę otoczoną zamkniętymi sklepami, dotarło do mnie, że nie mamy się przed kim chować. Owszem, był środek nocy, ale przeszliśmy niemalże pił długości statku i nie natknęliśmy się na nikogo. Minęliśmy ze czterdzieści albo pięćdziesiąt drzwi do kajut, zza których nie dochodziło najcichszy dźwięk.

- To statek widmo. - mruknął Percy.

- Nie. - odpowiedział Tyson, przekładając w palcach rzemyk swojego worka. - Brzydko pachnie.

Annabeth zmarszczyła nos.

- Nic nie czuję.

- Cyklopi są jak satyrowie. - wyjaśnił Percy pokrótce. - Wyczuwają węchem potwory. Zgadza się, Tyson?

Angel - córka bogaWhere stories live. Discover now