Rozdział 39

424 48 12
                                    

― Na cholerę tu się szlajasz?

Ta fraza przeszyła ją jak za pierwszym razem, gdy usłyszała coś podobnego, w okolicznościach równie zbliżonych co diametralnie innych. Z szoku niemal pobladła. Z jednej strony, tego właśnie się spodziewała, bo przecież takie rzeczy działy się już wiele razy w jej życiu. Z drugiej jednak nie była na to do końca przygotowana.

Dziwne, niespodziewane wydarzenia z otoczką magii przestały być normą. Przyzwyczaiła się do stagnacji. Bezpiecznej i uzasadnionej, ale wciąż duszącej.

― Myślę, wspominam ― odparła, siląc się na jak największy spokój, choć miotały nią skrajne i sprzeczne emocje, z których była w stanie wyodrębnić i nazwać może jedną dziesiątą.

Z jednej strony radość i nadzieja ― znów nie wiadomo na co ― z drugiej zaś ukłucie strachu i poczucia winy. Przecież obiecywała sobie nie wpływać choćby najmniejszymi prowokacjami na bieg wydarzeń, zejść na ubocze i się w nic nie mieszać. Nie wytrzymała.

Chujowa ta moja silna wola.

Na Aurelię spojrzała dopiero po dłuższej chwili, która wydawała się niczym kadr w filmie, tyle że uchwycona przez los. Taki moment, o którym wiadomo jedynie tyle, że zwiastował jakiś przełom. Ostatnia sekunda, kiedy wszystko było uporządkowane, chociażby od biedy. 

― Wybacz, nie mogłam się powstrzymać ― dodała, nieco skruszona.

Z drugiej strony wcale nie żałowała, pomimo odzywającego się głosu sumienia. Dla momentu, w którym mogła być z nią sam na sam, w miejscu dla nich sentymentalnym, przyszłaby tu, nawet jeśli ta ze swoim fasadowym chłodem kazałaby jej się wynosić. Nawet jeśli ta chwila pozostałaby w jej pamięci czymś poprzedzającym kolejną emocjonalną katastrofę, którą jej umysł będzie w kółko odtwarzał wbrew jej woli aż do szaleństwa.

Jednak Markowska wcale nie miała zamiaru przyczynienia się do kolejnych załamań ― ani swojego, ani Elizy. Kiedy tylko zobaczyła ją z okna, dała się ponieść chwili i poszła. O tej godzinie raczej nikt ich nie zobaczy.

Tak miało być.

― Idź prosto, w tamten las, jak się kończą bloki. Pójdę naokoło i pogadamy. Tylko uważaj na siebie i nie właź tam za głęboko ― powiedziała rzeczowo i nie czekając na odpowiedź, odeszła.

Piasecka uśmiechnęła się i pokierowała tam, gdzie wskazała jej Aurelia.

― Tak jest ― rzuciła.

Zbiorowisko wszystkiego i niczego w głowie wciąż nie dawało jej litości, jednak dołączyła tam jeszcze ekscytacja. 

Ta to umie człowieka nastraszyć.

Zaśmiała się pod nosem, choć wciąż bez żadnej pewności, co ją czeka. W drodze do wyznaczonego miejsca szybko napisała do Alyony, przy okazji minimalnie odwracając uwagę od stresu.

Eliza: Pojęcia kurwa nie mam, skąd Ty to wszystko wiesz, ale właśnie idę na jakieś wypizdowie, żeby z nią pogadać...

Aurelia nie mogła znaleźć na czarno ubranej dziewczyny, jednak gdy przed oczami mignęło jej coś rudego wystającego zza krzaków, wiedziała, gdzie się kierować. Przez cały czas dręczył ją niewyobrażalny mętlik, lecz teraz już nie mogła się wycofać. Rozsądek podpowiadał jej, by potraktowała Piasecką chłodem i dystansem, jednak nie potrafiła tego zrobić. A przede wszystkim cholernie nie chciała.

Kiedy obie dotarły na miejsce i stanęły przed sobą, przez dłuższą chwilę żadna z nich nie wiedziała, co powiedzieć. W rozszalały z natłoku myśli i emocji umysł nagle wstąpiło oszołomienie odbierające zdolność formułowania myśli. Patrzyły na siebie z niedowierzaniem, przez chwilę zastanawiając się, czy znów widzą się gdzieś na krawędzi świadomości. Ciemność przysłaniała ich postacie, mocno ograniczając widoczność, co tylko potęgowało te wątpliwości. 

7:21Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz