Rozdział 22

759 47 4
                                    

Jechała pociągiem do okolic niewidzianych przez ostatnie sześć lat. Nie miała daleko – Otwock i tę część Warszawy dzieliło zaledwie kilka kolejowych stacji. A jednak ostatnimi czasy jak ognia unikała pojawiania się w stolicy Polski. Działo się to z różnych powodów, choć najważniejszym z nich i tak była wizja spojrzenia w oczy osobom, które za sprawą wyjątkowo złośliwej niefortunności losu mogła spotkać.

Niewielki dworzec i docelowe miejsce dzieliło niespełna dwadzieścia minut piechotą. Każdy krok pokonywała na miękkich nogach.

Wiedziała, gdzie idzie, nigdy nie zapomniała tego adresu. Nigdy też nie zapomniała wyznań, emocji i łez zostawionych w tym miejscu. Każdej chwili, w której była na skraju i gdy tylko słowa jednej osoby potrafiły ją uspokoić, bo tylko ona jedna ze wszystkich znających sytuację, wykazywała się pełnym zrozumieniem. Również z pamięci nie wymazała całonocnych dyskusji na tematy pozamaterialne i zawiłych rozterek owej osoby, które ta, jak mogło się wydawać, powierzała tylko jej.

Gdy zobaczyła niezbyt spory, drewniany, stary dom, poczuła, jak przepełnia ją cholerna nostalgia. Do dziś pluła sobie w brodę za urwanie kontaktu z kobietą, która go zamieszkiwała. 

Wkroczyła na teren budynku. Pamiętała nawet to, że brama zawsze była otwarta w dzień. W tamtej chwili stawianie kroków zaczęło być jeszcze cięższe, jednak nie miała w zwyczaju wycofywać się z podjętego działania.

Wreszcie zapukała do drzwi.

*** 

– Nikt mnie tak nie rozumiał, wiesz? Choć tyle osób spotkałam na swojej drodze, ty, Aurelio, jesteś moją bratnią duszą.

Od dawna już nie czuła wzruszenia, aż dotąd. Nigdy nie umiała w pełni zapanować nad sobą tu, nawet jeśli w każdym innym przypadku miała to opanowane do perfekcji. Odczuwanie czegokolwiek tutaj było niesamowicie dziwne i niezrozumiałe, tak jakby coś w aurze tego miejsca przebijało się przez wszelkie wewnętrzne ograniczenia nakładane na siebie świadomie, bądź nie.

Poważne, a jednak pełne życzliwości spojrzenie Renaty obnażało ją z nawet najgłębiej skrywanych emocji, które naturalnie wolała zachować dla siebie. A z drugiej strony zwyczajnie pozbawiało ją słów.

– Zniknęłam na sześć lat bez żadnego wyjaśnienia – odparła po dłuższej chwili. – Dlaczego ty mnie nie znienawidziłaś?

Ona tylko uśmiechnęła się. Spokój, którym emanowała, zdecydowanie różnił się od chłodu i dobitnej beznamiętności, z jakimi to Aurelia była powszechnie utożsamiana.

– Nie potrafię nienawidzić – rzekła Renata.

Markowska nie potrafiła tego pojąć. Również ceniła sobie spokój w życiu i co za tym idzie relacjach międzyludzkich, jak zresztą typowa zodiakalna waga, lecz gdy ktoś nadszarpnął jej zaufanie, nie dopuszczała ponownie do siebie takiej osoby.

Długo omawiały zdarzenia sprzed lat i wyjaśniały sobie kwestie, które przez długi okres pozostawały niewyjaśnione. Wspominały również te dobre chwile, głównie z czasów studiów – wspólnych przeżyć im nie brakowało. 

Ewidentnie poruszona ich spotkaniem Renata zaczęła rozwodzić się nad przeznaczeniem, lekcjami od wszechświata, wplątując w swe wypowiedzi nawiązania do obecnej sytuacji. Aurelia, choć zazwyczaj brała czynny udział w takich dyskusjach, tym razem była całkowicie pochłonięta tym, co jej dawna przyjaciółka miała do powiedzenia i wpatrywała się w nią jak zaczarowana, od czasu do czasu rozglądając się po miejscu, w którym na przestrzeni lat nie zaszły praktycznie żadne zmiany. Wciąż nie mogła się nadziwić, że tu jest.

7:21Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz