Rozdział 28

872 42 17
                                    

Nagle kolor nieba zmienia się, zamykam oczy i czuję jak 

Spontaniczny szał porywa mnie, znowu wszystko we mnie tańczy 

Tak wyraźnie widzę każdy kształt, znajome twarze śmieją się 

Gorący wiatr rozpala mnie, znowu jestem tam...

– Prześladuje mnie ten zespół... – rzekła po cichu do samej siebie, zaśmiewając się, choć usłyszany przed chwilą tekst piosenki bez wątpienia do niej trafiał.

Losowe odtwarzanie muzyki ściągniętej na telefon najwidoczniej chciało, by akurat w momencie wjazdu pociągu do jej rodzinnego miasta, usłyszała te słowa.

Znowu jestem tam – powtórzyła w myślach, kiedy wysiadała na stacji Wrocław Główny.

Za każdym razem czuła to samo. Dziwny zachwyt wszystkim dookoła, nagłe ożywienie i ochota na zrobienie tylu rzeczy, które o dziwo nie obejmowały jedynie upijania się do nieprzytomności. Choć jej plany w życiu sięgały drugiego końca świata, nigdzie sercem nie było jej tak blisko, jak tu gdzie stała. 

Na przechadzanie się po najważniejszych dla jej pamięci miejscach i zatapianie we wspomnieniach nie miała jednak czasu, bo tuż po przybyciu, pojechała prosto do mieszkania Wiktora, który czekał na nią pod blokiem. Zanim jednak weszli do środka, gdzie była pozostała dwójka, chcieli przez chwilę porozmawiać sam na sam.

– Chodź tu, ruda wiedźmo! – zawołał na jej widok.

Znów uściskał ją do utraty tchu i korzystając ze swoich dwóch metrów wzrostu, uniósł ją nad ziemią, podczas gdy ona wyklinała go głośno, jednocześnie śmiejąc się do łez. Postawił ją z powrotem na chodnik i zmierzwił ogniste, świeżo farbowane włosy. Takie momenty szczególnie zapadały jej w pamięć i przynosiły na myśl dawne życie, przy okazji bezlitośnie przypominając o przemijaniu i ich ulotności. 

– Kurwa, nie uwierzysz.

Eliza jak burza wpadła do pokoju Wiktora. Zdyszana od szaleńczego biegu i przemoczona od deszczu, a przy okazji zdruzgotana usłyszaną niecałe pół godziny temu informacją.

– Czyli to jednak prawda? – spytał z rozczarowaniem, a jednocześnie ostatkiem nadziei, że chodzi o inną sprawę.

Pokiwała głową. Milcząc, wstał i podszedł do rudowłosej, która bezsilnie spoglądała w jego szklące się oczy.

– Ósmego sierpnia będziemy musieli się pożegnać – oznajmiła.

Panowanie nad łamiącym się głosem nie przychodziło jej łatwo, a kiedy szatyn wziął ją w swoje braterskie objęcia, oboje pękli. A potem na stół trafiło pół litra. Byli zgodni co do tego, że łzy należało w czymś utopić.

– Kurwa, wieki cię tu nie było. – Słowa przyjaciela przywróciły ją do rzeczywistości.

– A weź, nic nie mów. – Przewróciła oczami. – Ja się dziwię, że teraz nic się nie odjebało i w ogóle tu dojechałam.

Wyjęła z kieszeni płaszczu żółtą paczkę z rysunkiem wielbłąda i podała Wiktorowi.

– A horoskop czytałaś? – zapytał.

– Nie, wolałam się na zapas nie schizować. To gówno się za dużo razy już sprawdziło.

– A ja czytałem swój i przy okazji cię wyręczyłem. W skrócie dla mnie dziś będzie zajebisty melanż a dla ciebie grube rozkminy. Ale od siebie dodam, że jedno z drugim nie koliduje i znając życie, zachlejemy dupy tak, że zapomnimy, jak się w ogóle stoi na nogach.

7:21Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz