Rozdział 15

919 54 9
                                    

– Tobie się naprawdę nie da podpasować. 

– No widzisz, najwidoczniej nie – odrzekła Eliza głosem ociekającym sarkazmem, po czym wyszła z mieszkania, z impetem zatrzaskując drzwi.

Dźwięk jej kroków niósł się echem po całej klatce schodowej, a sąsiedzi i losowi przechodnie, których później mijała po drodze, posyłali jej dziwne spojrzenia i intuicyjnie odsuwali się na bok, by przypadkiem nie wkroczyć w pole rażenia jej zdenerwowania. Szła przed siebie, wściekła na matkę, która w praktyce nigdy nie wykazywała się w stosunku do niej dużym zrozumieniem, ale i zawiedziona tym, czego się od niej dowiedziała.

Ominęła przystanek autobusowy, słusznie stwierdzając, że pójście do szkoły w tym stanie i tak nie miało większego sensu i już lepszą opcją było spędzenie pierwszej lekcji w miejscu, w którym mogła się wyciszyć. Chociaż gdy była w takim stanie, nie miała potrzeby wyciszenia, a destrukcji. Bardzo często autodestrukcji. 

– Kurwa jebana mać! – krzyknęła na pół osiedla, z całej siły uderzając pięścią w betonową ścianę.

– Pani się uspokoi, bo zaraz po policję zadzwonię! – odpowiedział jej stojący na balkonie mężczyzna.

Eliza spojrzała na niego spod byka, resztkami zdrowego rozsądku hamując się, by nie wdać się w niepotrzebną awanturę.

– A pan się lepiej nie wpierdala – odburknęła, idąc dalej.

Mężczyzna dalej wygrażał jej policją, czy rozwiązaniem sprawy na własną rękę, lecz ona nawet nie raczyła się odwrócić. Wstąpiła do kiosku po paczkę papierosów, którą po drodze do szkoły zdążyła wypalić niemal w całości, zatrzymując się w tym celu przy garażach na osiedlu. Przeszywający ból ręki po uderzeniu zwyczajnie ignorowała, choć przez niego trochę ciężko było jej poradzić sobie z zapalniczką. 

Na miejsce dotarła przed drugą lekcją, idealnie, by ponarzekać na życie swojej przyjaciółce. Niczego innego nie potrzebowała w tamtym momencie jak tego. No chyba że odpowiedniej ilości wódki.

– Boże, jak mnie wszystko wkurwia – westchnęła z irytacją, choć i tak mniejszą, niż godzinę temu.

– Nic nowego – odparła Nadia. – Gdzieś ty była? Z twoją koleżanką z autobusu randkę sobie strzeliłyście czy ki chuj?

Eliza parsknęła śmiechem na określenie koleżanka z autobusu i tę absurdalną sugestię.

– Nie tym razem, rano siedziałam za garażami i niszczyłam sobie płuca, żeby się uspokoić po kłótni z matką. I prawie się wdałam w aferę z jakimś zjebem z balkonu. Typ mi groził, że na psy zadzwoni albo że mi wpierdoli, bo darłam ryj i wykurwiłam w ścianę.

Nadia spoważniała.

– A jebać go, jakiś kurwa wariat. A o co poszło z matką? 

– Tak naprawdę to o gówno, ale chuj. Kurwa, obiecywali mi, że pojedziemy na święta do domu, do Wrocławia, a dziś matka mówi, że jej się odwidziało i chce spędzić je tutaj. Bo tak. I już chuj w te święta, po prostu chcę do domu, ale ja się pytam jej, że na cholerę mówi jedno, a robi drugie, to ona do mnie zaczęła wyjeżdżać tekstami typu, że nic mi nie pasuje, że po cholerę ciągle do tego Wrocławia myślami wracam i co mnie tak tam trzyma. To ja do niej, żeby kurwa nie wnikała, gdzie ja wracam myślami, bo to chyba nie jej sprawa, to ona znowu, że mi nie idzie podpasować. To wyszłam, pierdolnęłam drzwiami i poszłam. No ale ja pierdolę, jestem przewrażliwiona jakaś na tym punkcie. Na drugi koniec świata chcę jechać, robić karierę, a nie potrafię sobie poradzić z irracjonalną tęsknotą po wyprowadzce parę miast dalej. No kurwa komedia. Ale matka też mnie wkurwiła. Chuj, wszystko mnie wkurwia – w niesamowicie chaotyczny sposób streściła zaistniałą rano sytuację.

7:21Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz