Rozdział 37

408 48 4
                                    

Tym razem nie tylko Wiktor spodziewał się jej we Wrocławiu. Przyjechała w piątek, przed feriami zimowymi. Była tak przyzwyczajona do kierowania się w stronę swojego starego osiedla, że niemal wsiadła w zły tramwaj. 

Jakiś czas później stała już pod mieszkaniem Alyony.

― Cześć, wreszcie jesteś ― przywitała ją w drzwiach. 

Piasecka weszła do środka, zaciągając się tym charakterystycznym zapachem, jaki zawsze tu panował. Nie potrafiła określić, co to tak naprawdę było, ale pierwsze nasuwające się na myśl skojarzenia to dzieciństwo, nostalgia i wschodnioeuropejski klimat. Kadzidła skomponowane z ziół, których nazw zapewne ani razu nawet nie słyszała (jak dotąd udało jej się rozpoznać białą szałwię i bylicę, którymi Alyona najczęściej oczyszczała przestrzeń), nadawały mistycyzmu i unikalności.

Choć znały się już trochę, Eliza dziwnie się czuła, przychodząc do niej sama. Biła od niej bardzo ciepła, spokojna, a wręcz opiekuńcza aura ― i może to właśnie rudą tak krępowało. Nie było z nimi Wiktora, który zawsze potrafił rozładować napiętą, czy jak w tym przypadku wzniosłą atmosferę. A sama Alyona zbyt dobrze prześwietlała jej duszę. Choć była od niej zaledwie trzy lata starsza, Piasecka czuła się, jakby rozmawiała z kimś, kto przeżył kilka razy tyle, a z każdego dnia wyciągał głęboki, duchowy wniosek.

― Jak podróż? — spytała, wyjmując z szafki kieliszki do wina i krzątając się po salonie, tak jakby Elizie kiedykolwiek przeszkadzał bałagan.

― Wyjątkowo gładko, spóźnił się tylko dziesięć minut i nawet miałam gniazdko pod dupą. ― Przewróciła oczami. ― Fajnie być w domu... choć jestem tu jak włóczęga ― westchnęła.

― Niczym Norwid...

― Matura ci za mocno weszła? ― wysiliła się na ponury żart, by nie wpaść już z początku w dół.

― A żebyś wiedziała. Ale wasza polska literatura jest piękna.

― Co prawda to prawda.

― Mam zajebiste wino — rzuciła, nim zrobiło się zbyt nostalgicznie jak na początek spotkania.

― Nie śmiałabym odmówić.

Temat Aurelii nie pojawił się ani razu, tak jakby Alyona wyczuwała jakiś dystans na tej płaszczyźnie. Ze strony Piaseckiej natomiast był to mechanizm obronny, by do reszty nie oszaleć. Czuła, jakby ból osiągnął apogeum i jedyne, co jej pomoże to wyparcie. Przynajmniej chwilowe.

Niespełniona miłość boli, ale żeby, do kurwy, aż tak?

Na szczęście istniało wiele innych tematów i spraw, w które Piasecka z chęcią się zagłębiała. Do cholery, nie straciła przecież tożsamości. Jedyne, na co musiała uważać, to momenty, w których emocje coraz nachalniej chciały znaleźć ujście. I nad tym nauczyła się jakoś panować, choć ze sporym marginesem błędu. Na szczęście we Wrocławiu było jej łatwiej się zdystansować.

Wino uruchomiło w Alyonie jakąś chęć bliskości i gdy siedziały obok siebie na kanapie, ta uniosła w bok rękę i spojrzała wymownie na Elizę, która odpowiedziała tylko zdezorientowaniem. 

― Jezu, no nie patrz tak na mnie, tylko chodź ― zaśmiała się.

Piasecka położyła głowę na jej ramieniu, z dużą dozą niepewności przybliżając się do dziewczyny i ulegając swojej nagłej, rodzącej się od początku spotkania chęci zaprzestania trzymania gardy na moment. Nie była do tego przyzwyczajona. W tym położeniu było jej zaskakująco przyjemnie, choć wciąż cholernie nieswojo. 

Trwały w milczeniu i nawet przemycone przez wschodnią granicę wino (którego znowuż nie było tak dużo, jak na możliwości rudej) połączone z uspokajającą aurą Alyony nie było w stanie uciszyć umysłu Elizy, który jak zwykle zapędzał się sam w swoje pułapki bez żadnych sensownych podstaw.

7:21Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz