Rozdział 34

480 60 4
                                    

― Jak ci poszło?

― Szkoda strzępić ryja ― odparła Eliza. Wypuściła z ust dym, który po kilku sekundach zmieszał się z porannym, rześkim powietrzem. ― Pisemne spoko, bo miałam te przecieki i wykułam na blachę, a zresztą i tak były proste, ale przy ustnych to ja kurwa miałam problem z wysłowieniem się po polsku. Taka jestem dzisiaj zmarnowana...

Usiadła na murku pod gmachem jednej z warszawskich szkół. Nadia dosiadła się do niej.

― Spałaś coś dzisiaj?

― Chciałabym. Znowu przeryczałam całą noc i zdycham, gdyby nie moja ilość nieobecności to bym miała wypierdolone i nie pojawiała się w tej szkole do końca kwietnia. Wpierdala mnie to wszystko żywcem. ― Spojrzała bezradnie w przestrzeń. ― Muszę sobie kupić jakąś hydroksyzynę, czy inne gówno na uspokojenie od ćpunów, albo iść do lekarza, jeśli chcę zdać jakoś tę maturę, bo tak się kurwa nie da uczyć.

― Zajebisty pomysł, a na pewno lepszy niż przechlanie się. Ledwo ciągniesz. Ale chcesz się doczekać na psychiatrę z NFZ?

― Dobre! ― zaniosła się ironicznym śmiechem. ― To mi już łatwiej z ćpunami z twojej klasy zagadać. Lepiej mów, jak tobie poszło.

― Tak samo, jak i tobie. Stres mnie zeżarł na ustnych, a pisemne też wykułam z przecieków. Coraz bardziej nastawiam się na studia w Polsce i to nawet nie na medycynę. Im bliżej do maja, tym bardziej weryfikują się te moje plany... ― powiedziała z nutą przygnębienia w głosie.

― Rozumiem cię w chuj, mam tak samo. Niby mi ze wszystkim zajebiście idzie, ale jeden gorszy okres i jestem skazana na sprzątanie kibli na stacji benzynowej. Coraz mniej sensu to wszystko dla mnie ma. System nie uznaje momentów słabości ― podsumowała z żywą pogardą do tego, w czym przyszło im się męczyć.

― System nie uznaje człowieczeństwa ― dodała Nadia.

― W punkt. Idziemy do Żabki po szybkiego drina przed pierdolnikiem? ― zaproponowała Piasecka, zeskakując z murku i otrzepując czarne dżinsowe spodnie, do których brud wyjątkowo lubił przylegać.

Dźwięk ciężkich butów uderzających o chodnik zaniósł się echem wśród budynków.

― Stara, jest dziesiąta trzydzieści. Kurwa mać, rano.

― Wyjebane, na trzeźwo tam nie wytrzymam.

― Dobra, ale ja nie chleję.

― Spoko. Na zdrowie ci wyjdzie. ― Przewróciła oczami.

Nadia wątpiła w tę ideę, jednak rozumiała pobudki Piaseckiej. Zaczynała się o nią zwyczajnie bać. Nigdy nie dało się przewidzieć, jak skończy się jej odreagowywanie trudnych sytuacji. Nie popierała pomysłu z piciem alkoholu przed szkołą i zapewne również w szkole, ale mimo wszystko poszła z nią do sklepu.

Choć ulice Warszawy nieustannie tętniły życiem, nikt nie zwrócił uwagi na dziewczynę zabawiającą się w barmankę na pobliskiej ławce. Z zadowoleniem wlewała wódkę do kubka z lodem, mieszając ją z nieprocentowym napojem. Za to właśnie, między innymi, Eliza uwielbiała duże miasta ― anonimowość. Tutaj każdy zajmował się swoimi sprawami, w przeciwieństwie do hermetycznych środowisk panujących w mniejszych miejscowościach.

― Ej, ale martwię się o ciebie. To już podchodzi pod jakiś ciąg alkoholowy ― zaczęła Nadia.

Nie chciała być protekcjonalna, tym bardziej wiedząc, jak bardzo ruda nie tolerowała takiego podejścia wobec siebie, lecz nie wyobrażała sobie biernie patrzeć na jej autodestrukcję. 

7:21Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz