44. Dwa zakazane słowa

353 22 6
                                    

Reiden

Obudziłem się w środku nocy bardzo mocno spanikowany. Nie czułem przy sobie ciepła które jeszcze powinienem był czuć, obróciłem się na łóżku, ale tak jak się tego spodziewałem nie natrafiłem tam na drugie ciało, Christiana musiała mi się wymknąć. Strach przesunął swoje lodowate szpony po moim kręgosłupie. Rozejrzałem się po pokoju oświetlonym przez projektor gwiazd stojący na szafce nocnej i dzięki Bogu zauważyłem walizkę stojącą przy szafie. Odetchnąłem z ulgą tylko odrobinę, nie zostawiła mnie bez słowa, ale nie zmieniało to faktu, że jej przy mnie nie było. A skoro jej przy mnie nie było, coś musiało się stać.

Jednym susem wyskoczyłem z łóżka zmierzając do łazienki w której miałem nadzieję ją zastać, jednak kiedy wstałem poczułem na bosych stopach powiew zimnego powietrza, drzwi na balkon były otwarte a firanka powiewała na chłodnym jesiennym wietrze.

- Christiana? – zapytałem powoli zbliżając się do wyjścia na zewnątrz. Być może miałem paranoje, ale otwarte drzwi i brak mojej narzeczonej w łóżku sprawiły, że zacząłem myśleć o tym psycholu który się do niej przyczepił, teoretycznie wiedziałem, że trzymają go w areszcie i nie ma możliwości kolejny raz jej zagrozić, ale po tym jak prawie straciłem ją z jego rąk dorobiłem się permanentnego lęku o jej bezpieczeństwo.

Moje serce zamarło na krótki moment w którym odsuwałem materiał firanki który zasłaniał mi to, co znajdowało się na balkonie. A stała na nim dziewczyna której oddałem serce odwrócona do mnie tyłem przez co nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności i prawdopodobnie nie usłyszała kiedy wypowiadałem jej imię. Zauważyłem jak jej ramiona mocno się zatrzęsły, uniosła rękę zasłaniając nią usta. Płakała i nie chciała wydawać żadnych dźwięków, nie chciała żebym się o tym dowiedział. Dlaczego do cholery nie chciała żebym się o tym dowiedział?

Zrobiłem jeden mały krok na przód wychodząc tym samym na chłodne deski tarasu które złowrogo zaskrzypiały pod moją stopą. Christiana odwróciła się gwałtownie wbijając we mnie spojrzenie swoich szeroko otwartych oczu. Boże, myślałem, że moje serce nie może być już bardziej złamane, ale ona roztrzaskała je na jeszcze drobniejsze kawałeczki. Jej policzki były mokre od łez, a powieki opuchnięte do tego stopnia, że otwieranie oczu sprawiało jej trudność.

- Cynamonko kochanie – wyciągnąłem w jej stronę dłoń licząc na to, że wpadnie mi w ramiona i choć ten jeden raz będę mógł ją ukoić. Zareagowała zupełnie odwrotnie niż się tego spodziewałem, zrobiła krok w tył energicznie kręcąc przy okazji głową.

- Nie, nie mów do mnie kochanie, i nie zbliżaj się, proszę cię – jej słaby zachrypnięty głos sprawiał mi fizyczny ból, tak samo jak treść jej wypowiedzi.

- Coś się stało? – zapytałem zaniepokojony. Skoro się na mnie złościła, musiała mieć do tego jakiś powód.

Jej oczy odnalazły moje. Znałem odpowiedź, chodziło o nas, to my się staliśmy, to co było między nami najlepsze i najpiękniejsze właśnie niszczyło nas od środka, jak cholerna choroba. Właśnie tak, szczęście było jak choroba, infekowało wszystkie komórki wewnątrz organizmu tylko po to, żeby odchodząc zostawiać pustkę której nie dało się niczym załatać.

- Ja muszę pozbierać się sama – oświadczyła kiedy zrobiłem kolejny krok wiedziony wewnętrzną potrzebą zapewnienia jej komfortu kiedy cierpiała. – Inaczej nie dam sobie rady.

Ja byłem pewien że sam nie dam sobie rady, najbliższych kilka dni miało być najgorszym okresem mojego życia, chociaż gdybym mógł wziąć to wszystko na siebie żeby ona nie musiała tego czuć zrobiłbym to bez wahania.

Wargi jej zadrżały, po policzkach spłynęły kolejne łzy.

- Proszę cię nie płacz – praktycznie błagałem. Jeśli nie chciała żebym się zbliżał nie będę tego robił, ale nie miałem zamiaru zostawiać jej z tym wszystkim samej.

The art of perfection [new adult] (zakończone)जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें