37. Awaryjny pas

323 25 10
                                    

Christiana

Odkąd wsiedliśmy do samochodu Reid nie odezwał się nawet jednym słowem. A milczenie w jego przypadku nigdy nie oznaczało niczego dobrego, kilka razy próbowałam nawiązać z nim jakąkolwiek konwersację, ale albo mnie ignorował, albo zbywał jednym słowem. Powoli zaczynałam się o niego martwić. Może podczas rozmowy z rodzicami usłyszał jakąś złą wiadomość, może zamknął się w sobie, bo nie chciał mnie tym obarczać.

Nie miałam zamiaru po raz kolejny pytać, czy wszystko w porządku, ewidentnie nie było, a on nie chciał o tym rozmawiać. Więc najzwyczajniej w świecie splotłam palce naszych dłoni ściskając lekko i pokrzepiająco. Chciałam, żeby wiedział.

- Jeśli coś jest nie tak możesz mi o tym powiedzieć – zapewniłam na głos. Czasami gesty są wystarczające, a innym razem potrzebujemy jeszcze słów. Ja chciałam, żeby wiedział na pewno, żadnych niedomówień. – Jestem tu dla ciebie.

Jedno zdanie, tak głupie, krótkie zdanie opuszczające moje usta zburzyło mur który Reid najwyraźniej wokół siebie zbudował.

- Właśnie o to chodzi – odezwał się zbyt głośno, z bólem przepełniającym każde słowo. – Teraz jesteś, a za chwilę cię tu nie będzie.

Ta prawda wypowiedziana na głos stawała się trochę zbyt realna, oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego jak niewiele czasu pozostało nam razem, ale nie mówiliśmy o tym głośno. Wtedy trzeba by było się z tym zmierzyć, a my woleliśmy udawać, że tego po prostu nie ma, że rzeczywistość nie istnieje, a my żyjemy w swoim własnym prywatnym świecie, w bajce bez bólu i cierpienia. Właśnie tak czułam się z nim przez ostatnie tygodnie, i wiedziałam, że nastał czas rozmowy która wszystko zmieni. Bańka pękła, a do środka wlał się żal, niezrozumienie i ból. Mieszankę tych właśnie uczuć odnalazłam na jego twarzy kiedy zjechał na pas awaryjny, zatrzymał samochód, po czym wyskoczył z niego jakby nie mógł wytrzymać nawet minuty więcej w tej ograniczonej przestrzeni.

Znalazłam go kilka metrów za autem, opierał się o barierkę chowając twarz w dłoniach.

- Jak możesz? – zapytał najwyraźniej słysząc moje kroki pomimo szumu tworzonego przez przejeżdżające obok nas samochody. – Jak możesz zachowywać się jakby ciebie to w ogóle nie ruszało? – zapytał drżącym głosem. Podniósł na mnie wzrok i wolałabym, żeby tego nie robił, jego załzawione oczy będą mi się śniły po nocach.

- Przecież od samego początku wiedzieliśmy, że to nie ma żadnej przyszłości, mieliśmy tylko te kilka tygodni – powiedziałam starając się nie pokazać jaki trud sprawia mi wypowiadanie tych słów. – I wciąż mamy jeszcze dziesięć dni – zauważyłam przełykając kulę w gardle.

- Dziesięć dni – powtórzył z kpiną. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego jak żałośnie to brzmi. – Co niby zmieni te dziesięć dni, nagle będzie łatwiej, czy jeszcze trudniej? Jeśli ma być jeszcze gorzej niż teraz, może powinniśmy się rozstać w tym momencie?

- Nie, proszę – prawie wyłkałam łapiąc go za rękę. Perspektywa utraty go w tym momencie była jeszcze gorsza niż wszystko co do tej pory przeżyłam. Ale to i tak się zdarzy, po prostu nie teraz.

Spojrzał mi w oczy z udręczeniem.

- Niby dlaczego? Przecież ciebie to nie obchodzi, wyraźnie zależy mi bardziej niż tobie i...

- Po prostu staram się być silna – krzyknęłam przerywając bzdury które wygadywał. – Bo wiesz jak się czuję? Jakby ktoś żywcem wydzierał mi serce z klatki piersiowej i włożył w miejsce po nim rozpalony metal. Więc nie waż się mówić, że mi mniej na tobie zależy, bo zależy mi jak cholera, ale powiedzenie ci o tym jak bardzo źle się z tym wszystkim czuje w niczym nam nie pomoże, będziesz czuł się jeszcze gorzej, a ja tego nie chcę. Nie przerzucę na ciebie mojego bólu tylko po to, żeby bolało mnie mniej, a ty nie jesteś w stanie zabrać ode mnie nawet części tego co czuję, po prostu... Po prostu to spieprzyliśmy i teraz musimy pogodzić się z konsekwencjami swoich decyzji. – Czułam łzy które zaczęły znaczyć moje policzki.

The art of perfection [new adult] (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz