25. Powinienem być rozsądny

669 35 9
                                    

Reiden

- Dzięki stary, wiesz, że ratujesz mi życie? - zapytałem, mając zamiar rozłączyć się ze Stevem z którym rozmawiałem od dobrych piętnastu minut próbując nakreślić mu idiotyczną sytuację w której właśnie się znalazłem. A w zasadzie w którą sam się wpakowałem. Nie planowałem tego, miałem zamiar po prostu być miły dla Christiany i sprawdzić jak rozwinie się sytuacja.

Ale ona chciała mi uciec, najzwyczajniej w świecie zostawić mnie z tyloma niedopowiedzeniami. Miała zniknąć mi z oczu zanim zdążę powiedzieć jej, że się w niej zakochałem. Cholera nie byłem jeszcze gotowy żeby jej to wyznać i nie chciałem żeby myślała, że chcę ją w ten sposób zatrzymać. Potrzebowaliśmy trochę więcej czasu, a ja byłem gotów zrobić wszystko żeby go dla nas uzyskać.

- Spoko, jeszcze nie widziałem żebyś kiedyś w coś wkręcił się aż tak mocno, więc sam z chęcią wezmę udział w tej intrydze.

- To nie żadna intryga po prostu...

- Wiesz co muszę kończyć córa mi się obudziła.

I zanim zdążyłem się pożegnać połączenie zostało zakończone. Westchnąłem ciężko. Właśnie uratował moją dupę przed dość spektakularnym zdemaskowaniem kłamstwa które rzuciłem zupełnie bezmyślne licząc na cud. I opatrzność jak raz była po mojej stronie.

- I jak Steve przyjedzie? - dosłyszałem głos Billy'ego zza swoich pleców i o mały włos nie wyszedłem ze skóry.

- Co ty tu robisz? - zapytałem odwracając się i zauważając mężczyznę opartego plecami o ścianę swojego domu. - Myślałem, że jesteś w pracy.

- Wziąłem tygodniowy urlop, nie mam zamiaru wcześniej wybierać się do pracy tylko dlatego, że wróciliśmy już z wyjazdu.

Roztarłem palcami czoło.

- I mam rozumieć, że słyszałeś całą rozmowę? - zapytałem zażenowany do granic możliwości. Bycie żałosnym człowiekiem to jedno, ale pozwolić się na tym przyłapać to zupełnie co innego.

- Tak się składa, że nie zawracałeś sobie głowy sprawdzeniem, czy przypadkiem na werandzie nie ma nikogo innego, więc za nieostrożność możesz winić jedynie samego siebie.

- Dobra niczego ci nie zarzucam, po prostu czuję się... nie wiem beznadziejnie - przyznałem przecierając dłonią kark ze zdenerwowania. - Dlaczego mi o niczym nie powiedziałeś? - zapytałem próbując nie brzmieć zbyt opryskliwie kiedy stanąłem z mężczyzną twarzą w twarz.

- Mówiłem ci, że powinieneś być względem niej trochę ostrożniejszy, dawałem ci znaki, to nie moja wina, że postanowiłeś je zignorować.

- Znaki to za mało - zaprotestowałem. - Trzeba było mi kurwa dać po łbie żebym zaczął zachowywać się przyzwoicie i nie robił z siebie ostatniego cymbała.

- Wiesz, że twoje zachowanie świadczyło tylko i wyłącznie o twoim charakterze.

- Wiem - przyznałem z westchnieniem. Próby zrzucenia chociaż części ciężaru który od wczoraj spoczywał na mojej piersi na kogoś innego były bezcelowe. To ja błędnie założyłem, że ona jest złem wcielonym i za nic nie chciałem dać się przekonać do tego, że było inaczej. Czy poznanie prawdy na samym początku cokolwiek by zmieniło? Prawdopodobnie bardzo wiele, ale to nie miało teraz znaczenia, musiałem grać kartami które miałem zamiast marzyć o tym, jak by to było mieć inne. - Ale ty wiesz, że taki nie jestem.

Podszedł do mnie i poklepał po ramieniu jakby był moim ojcem. Jego siwe włosy może i wskazywały na mądrość, ale zdecydowanie nią nie grzeszył przynajmniej przez większość czasu. Był jak kabaretowy komik, zazwyczaj grał głupka, ale bywały chwile takie jak ta kiedy naprawdę doceniałem to, że potrafi być poważny i dać życiową radę na którą w tym momencie bardzo liczyłem.

- Jesteś, nie jesteś, zachowywałeś się jak dupek, więc chyba po prostu na chwilę byłeś dupkiem, ale później uratowałeś jej tyłek, więc to się chyba wyrównuje. - Stwierdził wyciągając z kieszeni paczkę papierosów, nie pamiętałem już ile razy Lydia prośbą i groźbą usiłowała namówić go do rzucenia. Nic nie działało. Wyciągnął paczkę w moją stronę, ale odmówiłem ruchem głowy, zdarzało mi się palić, szczególnie kiedy byłem zdenerwowany, ale Christiana nie lubiła zapachu papierosów, a ja bardzo chciałem trzymać się jak najbliżej niej. Nawet za cenę fajek.

- Wiesz, że ona powiedziała dokładnie to samo? - zapytałem przyglądając się jak odpala końcówkę papierosa.

- Więc w czym problem? - zapytał podnosząc na mnie spojrzenie swoich jasnych oczu.

Westchnąłem ciężko. Miałem taki mętlik w głowie, że nie potrafiłem sformułować nawet jednej spójnej myśli, wszystko krążyło wokół mnie, a ja nie wiedziałem co powinienem z tym zrobić.

- Ona tak naprawdę w to nie wierzy - przyznałem opierając dłonie na barierce. - Nadal podejrzewa mnie o wszystko co najgorsze. A przy śniadaniu kiedy powiedziała, że planuje wyjechać, spanikowałem. - Przesuwałem wzrokiem po otaczającej nas zieleni, wyhaczyłem jeziorko i przez dłuższą chwilę po prostu podziwiałem sposób w jaki promienie słońca odbijają się na delikatnych falach tworzonych przez wiatr. Zawsze znajdowałem spokój w naturze. - Nie chcę żeby stąd zniknęła nie wiedząc jaki potrafię być naprawdę.

- Dlaczego? - zapytał mężczyzna stając zaraz przy mnie i tak jak ja wpatrując się w widok. Uzasadnienie. Zarazem najprostsza i najtrudniejsza do zrobienia rzecz. Bo ludzkie istoty miały to do siebie, że nie robiły niczego bezcelowo, z tym, że czasami bardzo ciężko było się przyznać do prawdziwych powodów które stały za konkretną decyzją. Ja właśnie tak się teraz czułem, jakby coś ciągnęło mnie w tył. Powoli zaczynałem tęsknić za czasem w którym jej nienawidziłem, chociaż czy taka była prawda, czy to tylko mój mechanizm obronny? Chyba zaczynała mnie od tego wszystkiego boleć głowa.

- Bo jest chyba jedynym człowiekiem który poznał mnie z tak paskudnej strony, a wcale na to nie zasłużyła - przyznałem. - Nie wiedziałem, że potrafię być tak okrutny i chyba nie podobam się sobie w takim wydaniu, chcę to naprawić.

- Ona jest wyjątkowa, prawda? - zapytał sprawiając, że moja głowa nagle obróciła się w jego stronę. Czy nie rozmawialiśmy przypadkiem o mnie? Zauważyłem jego uśmiech po części zakryty przez wąsy które Lydia powinna mu obciąć już jakiś czas temu.

- Jest - odpowiedziałem szczerze. - Ale co to ma do rzeczy w tym momencie? - zapytałem nie odrywając od niego spojrzenia w obawie, że przeoczę jakieś ważne sygnały. Nie patrzył na mnie, co jakiś czas podnosząc papierosa do ust. Odezwał się ponownie dopiero kiedy zgasił go o balustradę.

- Bardzo wiele - odpowiedział tajemniczo. - Wiesz, że wyglądasz w tym momencie dokładnie tak samo jak ja kiedy dowiedziałem się, że Lydia musi wyjechać? - Jego niebieskie oczy odnalazły moje. - Ja też próbowałem wszystkiego, żeby ze mną została - oznajmił, po czym odwrócił się na pięcie i wszedł do środka.

Ledwie byłem w stanie przełknąć ślinę przez kulę emocji która uformowała się w moim gardle. Prawdopodobnie jego słowa można było interpretować na wiele różnych sposobów, ale ja widziałem co chciał mi przekazać.

On wiedział.

Wiedział o tym z czego ja zdałem sobie sprawę dopiero wczorajszej nocy. Może to kwestia perspektywy, często patrząc na kogoś z boku widzimy dużo więcej, a może on znał mnie tak dobrze, że nie dał się zwieść mojej podświadomości która usilnie chciała bronić się przed uczuciem które z całą pewnością nie miało żadnej przyszłości. Bo nawet jeśli udało mi się zatrzymać ją tutaj chwilę dłużej nad naszą znajomością wisiała data ważności, taka której nie będę już w stanie przesunąć.

Prawdopodobnie powinienem być rozsądny. Powinienem stworzyć między nami odpowiedni dystans, pozwolić jej nie złamać obietnicy którą złożyła ciotce, powinienem odejść zanim skrzywdzę ją jeszcze mocniej. Ale kochałem ją, i chciałem pokazać jej jak to jest być przeze mnie kochaną, zasłużyła na to, nawet jeśli będzie to trwało tylko chwilę.

The art of perfection [new adult] (zakończone)Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum