70

1.1K 60 9
                                    


Nie mogę uwierzyć, że po tym wszystkim Victoria znowu chciała perfidnie ukryć przede mną utratę naszego dziecka. Nie powinna była też go zakopywać beze mnie. Wystarczyłby jeden telefon i po kilku godzinach byłbym przy niej, miałabym okazję pożegnać się z moim dzieckiem chociaż nie miałem nawet okazji się cieszyć się, że miało się urodzić.

Płeć jest dla mnie mało istotna, ale nie ukrywam, że bardziej chciałabym mieć córkę. Małą księżniczkę, którą mógłbym rozpieszczać do woli i nikt by mi jej nie odebrał.

— To moja ciało i nie muszę nikogo informować o tym co się ze mną dzieje — ledwie się powstrzymuje by jej nie uderzyć. Ona już nie należy tylko do siebie. Jest moją żoną, a dziecko, które nosiła też było moje.

— Chcę wiedzieć czy to się z tobą dzieje. Jeśli jak kiedykolwiek zachoruje albo coś mi się stanie go na pewno dowiesz się o tym jako pierwsza. Jesteśmy małżeństwem, jestem od tego by cię wspierać w trudnych momentach.

— Wyjdź stąd — mówi, a następnie znowu się kładzie. — Jestem zmęczona i chcę spać — powinienem ją teraz zabrać do naszej sypialni, bo nie podoba mi się, że leży w pokoju zwykłego pracownika.

— Odpoczywaj — mówię, a następnie wychodzę. Schodzę na dół i widzę siedzącego na kanapie Nero. Powinienem być mu wdzięczny, że zajął się Victorią, lecz mając mój numer nie zadzwonił i nie poinformował mnie o zaistniałym problemie.

Jest bardziej lojalny w stosunku do Torii, a nie do mnie co nie za bardzo mi się podoba.

— Czemu do cholery do mnie nie zadzwoniłeś? — pytam wściekle. Na samym początku wytłumaczyłem mu, że skoro ja mu płacę to ma wykonywać moje polecenia.

— Miałem tak zrobić, ale zastanawiałem się czy przypadkiem bym nie skazał tym ruchem Victorii na śmierć. W końcu bez powodu tyle razy nie uciekała — ma szczęście, że mam u niego dług wdzięczności, bo inaczej bym mu skręcił kark. Nie ma prawa się wtrącać w moje relacje z żoną.

— Twoim zadaniem jest informowanie mnie co się dzieje z Victorią. Nie potrzebuje twoich przemyśleń.

— Powiem jednak tylko tyle, że Vicky potrzebuje teraz by ktoś ją przytulił. Przydadzą się też truskawkowe czekoladki ewentualne orzechowe. Chociaż woli truskawkowe — co on pierdoli? Torii potrzebuje teraz odpoczynku, a nie jakichś pierdolonych czekoladek.

— Zejdź mi z oczu.

— Theo był zwykłym nieudacznikiem i ćpunem, ale starał się nią opiekować i to chyba jej się podobało. Głupie czekoladki potrafią wiele zdziałać.

— Załatw mi te pieprzone czekoladki — mówię i odwracam się, a następnie idę na górę i wracam do Torii. Wchodzę do pokoju i widzę jak płaczę w poduszkę.

Kurwa czemu to nas drugi raz spotkało? Przecież gdyby teraz urodziło nam się dziecko to wreszcie byśmy zaczęli przypominać prawdziwą rodzinę.

— Kochanie — mówię do niej, a następnie kładę się przy niej i owijam swoje ramiona wokół jej pasa. — Błagam nie płacz. Za jakiś czas pójdziemy do lekarza i zaplanujemy twoje zajście w ciążę. Będziesz pod stałą opieką lekarza i wszystko będzie okej.

— Sam się oszukujesz. Ja nigdy nie urodzę dziecka — wiem, że istnieje taka możliwość, ale nie chcę o tym nawet myśleć. Pragnę mieć z nią dziecko i nie odpuszczam sobie możliwości, że tak nie będzie.

Nic jej nie odpowiadam tylko leżymy razem.

Trochę nam to zajmuje nim do pokoju wchodzi ten cały Nero z tymi pierdolonymi czekoladkami.

— Potrzebujesz dużo czekolady, bo straciłaś mnóstwo krwi — podaje jej pudełko. — A i pozbądźcie się z domu kopru włoskiego i kozieradki, bo nie pozwalają one zajść w ciążę i na dodatek mają działania poronne, więc jak dalej będziesz je jadła to nigdy nie urodzisz dziecka.

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział

Błędy MłodościWhere stories live. Discover now