32

1.4K 65 8
                                    


Mam nadzieję, że Victoria się nie potłukła upadając. Wolałbym ją złapać się ale niestety nie miałem takiej możliwości. Biorę do ręki komórkę i szybko wzywam do siebie Louisa. Bez niego bym sobie teraz nie poradził. Jest w pobliżu, więc nie mijają nawet dwie minuty, a on się pojawia.

— Czyli się nie zgodziła — mówi patrząc na moją nieprzytomną żonę. Kurwa, wolałbym żeby to się potoczyło inaczej. Nie sprawia mi przyjemności to, że ciągle muszę ją podstępem do siebie ściągać. I to nawet teraz gdy uratowałem ją przed śmiercią.

— Zanieś ją do samochodu, a później powiedz lekarzowi by dał mi sporą dawkę morfiny i przygotował wypis.

— To za wcześnie — i chociaż często słucham jego rad to teraz nie zamierzam. Decyzja już została podjęta.

— Nie interesuje mnie to. Ktoś będzie przychodził do mojego domu i zmieniał opatrunki. A ona będzie związana póki nie odzyskam sił — zdaję sobie sprawę z tego, że będzie na mnie za to wściekła, ale nie ma innego wyjścia. Victoria jest sprytna i dość silna czego wcześniej nie doceniałem. Teraz nie zamierzam popełniać tego samego błędu. Muszę zachować wszelkie środki ostrożności.

— Jeśli taki jest rozkaz.

— Tak — oznajmiam pewnym głosem.

— No dobrze — bierze Victorię na rękę i wynosi z pomieszczenia. Oczywiście jest tu więcej moich ludzi, bo ojciec Victorii mógł kogoś tu za nią przysłać. A ja nie chcę żadnych problemów.

Z wielkim trudem podnoszę się do pozycji siedzącej i powoli się ubieram. Cholera chyba nigdy wcześniej nie czułem takiego bólu fizycznego, lecz dla Victorii warto. Szkoda tylko, że ona tego nie doceni.

***
Po powrocie do domu każe Louis'owi przywiązać dłonie Torii do ramy naszego łóżka. Doskonale wiem jakie to ryzykowane, ale mam nadzieję, że ze względu na mój stan nie będzie się tak bardzo rzucać. Oby chociaż odrobina sentymentu do mnie w niej pozostała.

— Na twoim miejscu bym uważał, jeszcze postanowi cię zamordować we śnie.

— Jest przecież skrępowana.

— A ty zakochany w niej robisz to czego chce. Wystarczy, że trochę popłacze, że jej nie wygodnie, a od razu ją uwolnisz.

— Nie tym razem — oznajmiam szczerze. Już ostatnio uwierzyłem w jej czule słówka. Kolejny raz nie zamierzam być taki głupi. — Możesz już iść, poradzę sobie — nic mi nie odpowiada tylko wychodzi, a ja bardzo powoli i uważnie wstaję z fotela i przenoszę się na łóżko.

Głaszczę Victorię po policzku, wygląda tak słodko jak śpi.

Jak się obudzi to powinna być otumaniona, więc będę mógł z nią zamienić kilka słów na spokojnie, a jeśli będzie próbowałam się rzucać to znowu ją uśpię. Najwyżej później wezwę do niej lekarza, który poda jej witaminy.

Rozsuwam te tej futerkową bluzę, nie chcę by się przegrzewała. Jak później będę musiał ją zabrać do łazienki to wtedy jej to zdejmę. Chcę by się czuła w miarę komfortowo.

Sam kładę się obok niej, bo naprawdę źle się czuję i nie chcę dopuścić by rana mi się otworzyła. W takim wypadku dochodzenie do zdrowia zajęłoby mi dużo więcej czasu, a tego nie chcę.

Zamykam oczy i zasypiam. Mój sen jest naprawdę lekki, bo budzi mnie słaby głos mojej żony.

— Co się dzieje? Czemu tu jestem? — jest bardzo wystraszona. Podnoszę się i dotykam jej policzka. Nasze oczy się spotykają.

— Spokojnie Torii. Nic ci nie będzie, jesteś ze mną bezpieczna — mówię spokojnie by jej bardziej nie wystraszyć.

— Czemu znowu mi to robisz? Ja chcę tylko wrócić do domu.

Uśmiecham się na jej słowa.

— Ależ kochanie ty jesteś w domu — kładę dłoń na jej szczęce i ją ściskam. — I tym razem już stąd nie odejdziesz. Nigdy.

Nie czekając na jej odpowiedź kładę głowę na jej szybko poruszającej się klatce piersiowej.

Kocham ją całym sercem, ale jeśli znowu mnie zostawi to sam zadbam o to by przestała oddychać.

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział

Błędy MłodościWhere stories live. Discover now